niedziela, 5 lutego 2012

Dialog i szczęście [notatki]

Ernst Cassirer w Eseju o człowieku, zaznaczając przełom sokratejski:


Filozofia, dotychczas pojmowana jako intelektualny monolog, przekształciła się w intelektualny dialog. Do poznania natury ludzkiej możemy zbliżyć się jedynie przez myśl dialogową czy dialektyczną. (...) Z natury swej prawda jest wynikiem myśli dialektycznej. Można ją więc osiągnąć tylko w drodze stałego współdziałania umysłów we wzajemnych pytaniach i odpowiedziach. (E. Cassirer, Esej o człowieku. Wstęp do filozofii kultury, przeł. A. Staniewska, przedm. B. Suchodolski, Warszawa 1971, s. 41)


Podobnie myśli Jorge Luis Borges. Zapis jego radiowych rozmów z Osvaldo Ferrari to arcyprzyjemna przygoda intelektualna. Zamiast wykładu, argentyński pisarz preferuje dialog, który, według obu interlokutorów jest zabawą, która może przybliżać do prawdy.


Prawdy odkrywane w tym dialogu dwóch intelektualistów to np. tożsamość Argentyńczyków jako "europejczyków na wygnaniu". W myśleniu Borgesa to przewaga nad "narodowym" myśleniem Francuzów czy Niemców, zbyt wąskim, by dostrzec w Europie całość (zamieszkaną przez "mieszańców", jak napisał kiedyś Ferdinand Lion).


Albo refleksja o szczęściu i sztuce. Odwołując się do Odysei, Borges stwierdza, że nieszczęścia być może istnieją po to, by być opiewane w pieśniach, a tym samym - dać sztukę przyszłym pokoleniom. Niczym w wersach, które każdy kiedyś przeczytał:


Naród ginie, dlaczego? - aby wieszcz narodu
Miał treść do poematu, a wieszcz rym odlewał, 
Aby nieliczną iskrę ognia pośród lodu
Z pieśni wygrzebał anioł i w niebie zaśpiewał.
Widzisz, jak cenię wieszczów gromowładne plemię.


"Nie - to nie tak... inaczej..." - brzmi odpowiedź w znanym dialogu. Trochę inaczej. Borges jest zdania, że szczęście jest celem samym w sobie i nie potrzebuje artystycznych dzieł. Dopiero cierpienie i lęk wymaga przezwyciężenia przez piękno. Dla argentyńskiego erudyty to przejście od wymiaru etycznego teozofii do estetycznego. Ma coś z Doktora, ale nie jest demoniczny; upatruje sztukę jako lekarstwo na nieszczęście.

Borges kilkakrotnie powraca do myśli Williama Butlera Yeatsa, który, jak mówi autor Powszechnej historii nikczemności, "twierdził, że każdy człowiek oprócz pamięci, jaką tworzą jego osobiste doświadczenia, posiada wielką pamięć przodków, która rośnie w postępie geometrycznym; inaczej mówiąc - pamięć ludzkiego gatunku. Zatem nie ma znaczenia, czy dany człowiek ma bogate doświadczenia, bowiem dysponuje owym niemal nieskończonym zapleczem, jakim jest pamięć przodków, czyli w ostatecznym rozrachunku cała przeszłość" (J. L. Borges, O. Ferrari, W dialogu I, przeł. E. Nawrocka, Gliwice 2007 (?), s. 224-225). Literatura jest depozytorium zbiorowej pamięci. I czyż nie pamięta przede wszystkim tego, co jest ciepieniem człowieka? Czyż nie pamiętamy i nie zamieniamy na sztukę tego, co zwiemy nieszczęściem w naszej egzystencji? Artystą byłby ten, kto cierpi i kto przyjmuje cierpienie innych, by je przezwyciężyć poprzez sztukę. Jak mi się zdaje, takie założenie patronowało Walterowi Muschgowi, piszącemu pomnikowe Tragiczne dzieje literatury.  


Skala obecności i znaczenia sztuki w życiu człowieka wynikałaby wtedy proporcjonalnie z natężenia cierpienia. Jest w tym coś, skoro Borges stwierdza, że "szczęście bywa krótkotrwałe". Zaraz jednak dodaje: "ale zdarza się często - na przykład w naszej rozmowie, jak sądzę" (s. 130), co jest kurtuazyjnym ukłonem wobec interlokutora, lecz - ponad to - wydaje się szczere. Dialog byłby wtedy jasną nadzieją i zbawczą szansą na prawdę i szczęście.


*    *    *


W rozmowie przy kawiarnianym stoliku zdarzyło mi się powiedzieć, że "wszyscy ludzie są niespełnionymi artystami oprócz artystów spełnionych", co było dość perfidnym bon motem, biorąc pod uwagę, że grono rozmówców tworzyli właśnie artyści (wszyscy oprócz mnie). Jeszcze raz splotły się trzy rzeczy: dialog, sztuka i kwestia ludzkiego szczęścia.