poniedziałek, 26 lipca 2021

MIASTO NARESZCIE DZICZEJE


Widziałem biegnącego dzika w rejonie ul. T., za osiedlem K. Było to kilka dni temu, kiedy biegałem w tym rejonie.

Jakiś czas temu FB wyświetlił mi „wspomnienie” (ta interpasywność mediów społecznościowych, pamiętających za nas o wydarzeniach i urodzinach) artykułu, który udostępniłem 6 lat temu. Jego tytuł brzmiał „Cała Polska dziczeje” (GW), na zdjęciu była cała rodzina dzików w zabudowanym centrum, a treść odnosiła się do widocznej obecności tych zwierząt w polskich miastach. Po 6 latach dziki w miastach są coraz bardziej oswojone, a dziczeją ludzie, a szczególnie - polskie życie polityczne. Polska to dziki kraj – jak powiedział kiedyś pewien podejrzany typ, zasiadający w rządzie. Po prawdzie, te mądre zwierzęta nie mają z tym nic wspólnego. 

To nie przypadek, że narastająca frustracja polską polityką sprzęga się z medialną nagonką na dzika. Miejski dzik – to nowy mieszkaniec miast i stosunek do niego jest zastanawiający. Generalnie – zwierz ten budzi histerię i niechęć. Niektórych - fascynuje (to ja), a reaktywnie ożywia się grupa głośnych obrońców chrząkającego mieszkańca naszych miast.

Zbiorowe antydzikowe wzmożenie ogarnąłem kiedyś kuplecikiem:

Po co żale, inwektywy,
Kiedy rzecz jest jasna:
Z dzików perspektywy
Intruzem są miasta.

Jestem przeciwny prześladowaniom dzików. Możemy grodzić tereny, propagować chowanie śmieci, zakazywać ludziom ich dokarmiania, ale nie możemy siać niechęci i nienawiści do zwierząt, pławić się w żądaniach eksterminacji. Dla ludzi dzik to obcy w naszym mieście, ale jest odwrotnie – historycznie to my jesteśmy przybyszami w świecie zwierząt.

Na obserwacji dzików w mieście można dużo zyskać. Wiem, że niszczą wypielęgnowane trawniki, boiska trawiaste, penetrują ogródki i działki. Demolują śmietniki. Lecz dzikość dzików to coś więcej. Zrozumiałem to dopiero, kiedy zobaczyłem tego dzika, wspomnianego na początku. Przepędzamy te zwierzęta, bo im zazdrościmy.

Miałem za sobą 1/3 zaplanowanego biegu w kierunku zwężenia na ul. S. Z ogródków działkowych wybiegł na ul. T. piękny, młody dzik. W świetle ledowych lamp, lejących białe światło w mrok zimowego popołudnia jego sierść błyszczała niczym pokruszone czarne szkło. Przebiegł dwa pasy prowadzące w kierunku centrum, przesadził pas zieleni, pokonał momentalnie drugą część drogi i przemknął przede mną na chodniku w odległości mniejszej niż 7 m. Stałem jak wryty, od chwili, gdy go zobaczyłem. Jego pęd sparaliżował mnie, budził podziw i lęk. Gdyby na mnie ruszył, nie uciekłbym. Moje 5’45” na 1 km przy dystansie ok. 10 km na niewiele by się zdało.

Stanąłem, a on sadził susy dalej – z chodnika na trawnik, z trawnika na boisko do siatkówki plażowej. Wpadł w środek połówki boiska, ryjem wyrzucił w górę chmurę piasku (dni ostatnio ciepłe i suche, to i piach sypki) i w tym piaskowym obłoku momentalnie fiknął na grzbiet. Wiercił i wierzgał nogami sekundę i dwie, po czym skoczył znów na nogi i pocwałował w mroczną część oddalonego osiedla.

Zrozumiałem, dlaczego łypiemy złym okiem na dziki. Dawno nie widziałem nikogo w takiej euforii i szczęściu w tym mieście. Dawno nie widziałem nikogo tak wolnego w tym kraju.