piątek, 18 listopada 2011

Najcudniejsza. Na dzień 19 listopada 2011 roku.

Wśród późnych liryków Juliusza Słowackiego jest jeden, który niezmiennie mnie zachwyca. W ośmiu wersach poeta zawarł projekt pewnej miłości:

JAK NAJCUDNIEJSZA W KWIATACH JUTRZENKA WSTAJE

Jak najcudniejsza w kwiatach jutrzenka wstaje
I kwiaty swoje – karmi żywymi łzami,
Tak ja – pod twymi sny i chorągwiami
Jąłem rozpuszczać tchnienia mojego ruczaje.
Zatchnął się cały świat – i wszystkie gaje
Zabrzęczały… a echa zbudzone pieśniami
Poszły tam – gdzie my życiem znużeni i sami
Pójdziemy… w ciemną mgłę – gdzie słońce wstaje.

Wiersz cytuję za wydaniem krytycznym Jacka Brzozowskiego i Zbigniewa Przychodniaka, przed którymi chylę czoła z podziwem i wdzięcznością. Publikacja Wydawnictwa Naukowego Uniwersytetu Adama Mickiewicza z Poznania z 2005 roku to solidna podstawa głębokiej lektury, której znaczenia dla refleksji nad spuścizną poetycką Juliusza Słowackiego nie sposób przecenić. Po niej ukazały się jeszcze dwa tomy poematów, opracowanych naukowo przez wymieniony wyżej tandem równie kunsztownie, co daje asumpt do snucia marzenia o pełnym wydaniu krytycznym dzieł wszystkich, wspólnie z jednym z redaktorów[1]. Przy okazji, wypada współczuć pecha naukowcom z Poznania – już po ukazaniu się na nowo opracowanych poematów dr Henryk Głębocki odkrył w archiwach służb nieistniejącego ZSRR zaginiony 2gi Raptularz Słowackiego, który rozstrzyga ostatecznie, jak się zdaje, prawidłowy kształt poematu Podróży do Ziemi Świętej z Neapolu[2]. Jego nowe wydanie w opracowaniu prof. Marii Kalinowskiej ma ukazać się jeszcze w tym roku i to ono będzie podstawą rozważań interpretacyjnych. Wypatruję go, podobnie jak oczekuję skutecznych zabiegów ze strony Ministerstwa Kultury i Ministerstwa Spraw Zagranicznych o przekazanie rękopisu do zbiorów polskiej Biblioteki Narodowej.

Wróćmy do wiersza. Jak podają w komentarzu poznańscy uczeni, w rękopisie fragment ten sąsiaduje z oktawami kontynuacji Króla-Ducha, mieniącej się jak kalejdoskop (to za Zygmuntem Krasińskim) lub rozrastającej się jak kłącze (współcześni badacze). Stąd też ten ośmiowersowy liryk w pierwszym wydaniu dzieł krzemienieckiego poety traktowano jako wariant jednego z wątków mistycznego eposu. W późniejszych edycjach „najcudniejsza jutrzenka” konsekwentnie prezentowana jest jako oddzielny utwór. Decyzje dwudziestowiecznych wydawców podtrzymali edytorzy najnowszego wydania krytycznego wierszy, z pełnym przekonaniem i, tak myślę, z pewnego rodzaju radością. Dlaczego?

Ponieważ to po prostu zjawiskowo piękny wiersz. Niezależnie od badań tekstologicznych, od analiz związków formalnych, treściowych i stylistycznych z Królem-Duchem  za jego wydzieleniem i umieszczeniem w tomie liryków przemawia suwerenna artystyczna wartość. Umiejscowienie go na jakiejś gałęzi mistycznego opus magnum nie odbiera mu walorów estetycznych, ale tego rodzaju rozstrzygnięcie, zawsze dyskusyjne, nadaje jednoznaczny kontekst i ogranicza jego poetyckie oddziaływanie. Pojedyncza oktawa, rzucona gdzieś w szale prób dotknięcia Idei przez Słowo, lecz nie wiązana z innym przytłaczającym artefaktem, samoistna na karcie tomu zaczyna mienić się wieloznacznością, błyszczy sensami odleglejszymi, niż te, które by wynikały z sąsiedztwa z innym oktawami Króla-Ducha (niezależnie od poetyckiej wartości samego poematu).

Liryk zaczyna się porównaniem, które rozciąga się na dwa wersy. Ton mamy jasny, poetycki obraz początek dnia zespolony jest z budzącymi się kwiatami, dwukrotnie przywołanymi. Kwiaty są znakiem, pięknym przybraniem jutrzenki[3]. Są też jej dziećmi, wobec których przybiera ona postawę pelikana (tak silnie działającą na wyobraźnię poety): rosa jest jej łzami, które są pokarmem dzieci-kwiatów (proszę nie kojarzyć tego z hipisowską kontrkulturą).

Samo porównanie przywołuje obraz macierzyństwa, uświęconego ofiarą z własnego życia. Stąd też w tym duchu odczytywano dalsze wersy. Jako poetycko ujęte biologiczne narodziny interpretowano wers „Jąłem rozpuszczać tchnienia mego ruczaje”. „Sny i chorągwie” zaznaczają pierwotną przynależność urodzonego do rodzicielki (jest jej wyśnionym dzieckiem, któremu daje swoje imię), a z patetyzmem tym współgra cała natura, która powraca „brzęczącymi gajami”. Narodzinom towarzyszy światło z dwóch pierwszych wersów, oznaką życia potomka jest tchnienie, które wyzwala dźwięk. Kto się urodził? Poeta, który „echa zbudził pieśniami”.

Pauza po słowach „Poszły tam” oznacza teraźniejszość, czas, w którym padają czytane przez nas słowa. Moment tajemniczy czy przykry i nieznaczący? W tej perspektywie raczej to drugie. W dwóch ostatnich wersach obowiązuje czas przyszły. Projekt tego, co się ma zdarzyć, domyka biografię, jednocześnie ją zapętlając. „Ciemna mgła” to nie przerażająca otchłań nieskończonej nicości, lecz czas i miejsce tuż przez kolejną jutrzenką, przed powtórzeniem narodzin. Linearny byt wpisany zostaje w cykl, a pauza obecnego życia, pełnego nudy, niechcianego towarzystwa ("życiem znużeni i sami") i rozłąki, zostanie domknięta ramą ponownego zespolenia.

Bardzo łatwo wpisać ten liryk w biografię osobistą i twórczą Słowackiego. Odwołać się do intensywnych emocjonalnych związków z matką, poświadczonych w listach do niej kierowanych. Przywołać tutaj badaczy: psychoanalityka Gustawa Bychowskiego czy Kwirynę Ziembę, która interpretowała młodzieńczą twórczość Julka. Wpisać wiersz w mistycyzm lat ostatnich i pragnienia nawiązania na nowo wspólnoty z matką, wpisanie siebie i jej w kosmiczną biografię Wiecznego Ducha. W klimacie gender pokazać transgresję podmiotu męskiego, który poprzez ideę mitycznego macierzyństwa chce dotrzeć do tajemnicy życia, cykliczności narodzin, tak pojętej nieśmiertelności… Co nieco można dorzucić o związkach z naturą, o nieustającej atencji dla kwiatów…

Ja jednak odczytuję ten wiersz jako miłosne wyznanie. Świadectwo miłości kosmicznej. To, że ma ona wymiar macierzyński, nie oznacza, że wpisane w niego „ty” jest matką w rozumieniu biologicznym.

Topos odwzajemnionej miłości jako nowych narodzin znany był poecie. Jaką on ma proweniencję, trudno mi teraz określić. Jest chyba wieczny. Jego inwersją jest topos odrzuconego uczucia jako wyroku śmierci, nieszczęśliwego kochanka jako trupa. Kochający zawsze umierali z braku miłości i odżywali w miłosnym zespoleniu.

 W Beatryks Cenci Słowacki oddał (konwencjonalnie; szekspirowskie dziedzictwo) miłosną rozmowę dwojga kochanków:

[BEATRYKS]
                Słuchaj… nie wiem, kto ty jesteś;
Ale przez twoje ręce pragnę skonać,
Ale przez twoje ręce być zabitą,
A przez twe oczy, tak smutne, płakaną,
A przez twe serce czyste przebaczoną. (…)

GIANI
(…)
O! co ty mówisz… co mówisz?… O! patrzaj,
Ja na kolanach proszę, abyś żyła,
Abyś mi dała życie z twojej ręki,
Abyś mi dała oczu twoich niebo,
A jednym słowem twoim nieśmiertelność…

Beatryks wcześniej wspomina, że była „przeczuciami dawno rozkochana w nim jednym”. Pamiętam, że w tym dramacie tragedię (także miłosną) szyją wiedźmy, lecz zachowajmy perspektywę kochanków, nie do końca świadomych fatalnej mocy nieczystych sił. Dla nich równanie jest proste: miłosne spełnienie – nowe życie, jego brak – śmierć. Jest to miłość wyśniona, a przede wszystkim - życiodajna. 

„Sny i chorągwie”. Słyszę w tym echo romantycznych fascynacji średniowieczem, lecz także pasję militarną Słowackiego, dla którego bitwa była zdarzeniem estetycznym, duchowym i ekstatycznym. „Wyśniłaś mnie i dałaś mi swą chorągiew” – stworzyłaś mnie miłością i dałaś mi imię[4]. Zauważmy, że niezmiennie w naszych czasach, wraz z oficjalnym poświadczeniem miłości poprzez zawarcie małżeństwa, jedno z małżonków (dominują oczywiście kobiety, ale są pojedyncze, męskie wyjątki) przyjmuje nazwisko drugiego – niczym herb, godło na chorągwi.

Spełniona miłość z tego liryku wyzwala u kochanka tchnienie życia i integruje go ze światem, który śpiewa ekstatyczną poezję razem z nim (jak u de Musseta). Erotyczne uczucie jest inspirującym światłem, które rozprasza mrok, daje dostęp do wiedzy. Pisał o tym Walter Benjamin w swoim jedynym poetyckim dziełku:

Spełnienie seksualne uwalnia mężczyznę od tajemnicy, która nie tkwi w seksualności, ale w jej spełnieniu, i może tylko w nim zostaje przecięta – nie rozwiązana. Można ją przyrównać do łańcuchów przykuwających go do życia. Kobieta je rozcina, mężczyzna staje się wolny do śmierci, ponieważ jego życie utraciło tajemnicę. Tym samym dochodzi on do nowych narodzin i tak jak ukochana uwalnia go spod czaru matki, tak też kobieta dosłowniej odrywa go od Matki-Ziemi – położna przecinająca pępowinę uplecioną z tajemnic natury[5].

„Brzęczące gaje” byłyby wtedy akompaniamentem miłości zmysłowej, która nie zatraca swego duchowego wymiaru, wręcz przeciwnie – zyskuje nowy, wyższy, pozwalający przejrzeć wszystkie zagadki natury.

*          *          *

Erotyczna epifania przynosi na usta piękną pieśń, dzięki Tobie, Najcudniejsza, za każdym razem. Kochana, jej niezliczone echa poprzedzają nas w miejscu, do którego kiedyś pójdziemy – trzymając się za ręce – sami, by ostatni raz rozproszyć ciemną mgłę naszą miłością – i odrodzić się na nowo.



[1] J. Brzozowski, „Dawniej myślałem rzeczy uczynić szalone…” Kilki uwag o idei Dzieł zebranych Juliusza Słowackiego, [w:] „Wiek XIX. Rocznik Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza, Warszawa 2009, rok II (XLIV).
[2] H. Głębocki, Zaginiony raptularz Juliusza Słowackiego z podróży na Wschód (1836-1837) – odnaleziony po 70 latach w zbiorach rosyjskich, [w:] „Pamiętnik Literacki” Wrocław-Warszawa 2011, rocznik CII, z. 2.
[3] Tak można czytać tok „najcudniejsza w kwiatach”, choć nie ukrywajmy, że za poetycką inwersją kryje się także melodia. Wystarczy porównać brzmienie: ‘Jak najcudniejsza jutrzenka w kwiatach wstaje’ – wkrada się szelest bliskiego „sz” i „trz” kontrastujący ze zbitkami „kw” i „chw”, czego nie słyszymy w oryginale. Ponadto kwiaty tracą na znaczeniu. Pomijam oczywistą kwestię rozłożenia akcentów
[4] Inne imię, nowe, wymyślone przez Nią, na użytek miłości – do tego tęskni szekspirowska Julia: dlaczego ty jesteś Romeo?  
[5] Walter Benjamin, Ulica jednokierunkowa, przeł. i wstępem opatrzył B. Baran, Warszawa 2011, s. 179.


wtorek, 8 listopada 2011

Problemy z pamięcią cz. 1

Na tegorocznym Festiwalu Conrada profesor Jacek Leociak, w pełnej – delikatnie rzecz ujmując – napięcia rozmowie ze Steve’em Sem Sandbergiem podjął próbę postawienia autora „Biednych ludzi z miasta Łodzi” przed problemem literatury po 1945 roku: jak pisać i czy w ogóle można pisać o i po Holocauście? Nie udało się. Jak się okazało, szwedzki pisarz ten dylemat uważa za rozstrzygnięty. Jego zdaniem, literatura, szczególnie fikcjonalna, nie tylko może, lecz powinna eksplorować doświadczenie Zagłady. Powinna być jednakże „uczciwa” tak wobec czytelnika, jak i przedmiotu literackiej narracji. Uczciwość wobec odbiorcy, według szwedzkiego prozaika, zasadza się na unikaniu dróg na skróty, na nieuleganiu presji czytającego, który, identyfikując się z bohaterami opowiadania, oczekuje, wręcz pragnie ich ocalenia z piekła. Czynienie zadość tego typu emocjonalnym zapotrzebowaniom prowadzić może do zafałszowania obrazu rzeczywistości. Getto łódzkie, mimo, że ocalała z niego pewna znikoma grupa, nie było miejscem szczęśliwych zakończeń. Uczciwość wobec ofiar w prozie artystycznej to wejście w ich świat, to zamiana suchych statystyk na życie, którego możemy dotknąć – i które dotyka nas. Sandberg w swoim myśleniu o powieści historycznej jest dłużnikiem Liona Feuchtwangera, niemieckiego pisarza, krytyka faszyzmu i antysemityzmu,  który w 1935 pisał:

Dobra legenda, dobra powieść historyczna w większości przypadków jest wiarygodniejsza, obrazowo prawdziwsza, żywotniejsza i więcej mówiąca o życiu niż staranne, dokładne przedstawienie faktów historycznych”[1].  

Przy końcu spotkania autor „Biednych ludzi z miasta Łodzi” podsumował: „Tylko opowiadając i opowiadając, próbując raz jeszcze opowiedzieć sobie to piekło, damy świadectwo, że nam zależy, że nie zapomnieliśmy”[2]. Broniąc prawa fikcji literackiej do przedstawiania Holocaustu, zaznaczył: to nie była dla mnie historia jak każda inna.


*          *          *


„Pamięć zbiorowa jest pamięcią polityczną” – przypomina Aleida Assman w szkicu „1998 – Między historią a pamięcią”. Wskazując na jej (pamięci) rolę w legitymizacji (i delegitymizacji) określonej struktury władzy, akcentuje funkcję pamięci przegranych lub pamięci ofiar. W tym drugim przypadku wspólna trauma „osadza się w pamięci zbiorowej jako niezacieralny ślad i zapewnia silny związek dotkniętej grupy”[3]. Opowieść o ofierze jest ponawiana, przeradza się w symbole, będące mediami pamięci zbiorowej i nieusuwalnymi elementami tożsamości wspólnotowej.


Dalej zaś pisze o pamięci antonimicznej wobec tej, która cechuje ofiary:


Logicznym uzupełnieniem pamięci ofiar jest pamięć sprawców. Także w tym przypadku ważne są uczucia, jednak nie prowadzi ona do stabilizacji, lecz do masowej obrony przed pamięcią. Przeżyte cierpienie i doświadczona niesprawiedliwość przez całe pokolenia głęboko wpisują się w pamięć. Wina i hańba prowadzą natomiast do zatajenia poprzez milczenie. (…) Pamięć sprawców poddawana jest naciskowi „witalnego braku pamięci”. Podczas gdy istnieje bardzo wiele przykładów pamięci ofiar, jest ich bardzo mało, gdy chodzi o odpowiednią pamięć sprawców. Jak łatwo bowiem pamięta się cudzą winę, tak trudno upamiętnić jest własną[4].

W przypadku powojennych Niemiec szczególną komplikację stanowił status przegranych (mających prawo do swojego honoru, co w tym przypadku należy rozumieć synonimicznie z możliwością zachowania pamięci budującej tożsamość, równoprawnej wobec innych) i jednocześnie oprawców. Podstawą dla pytania o literaturę wobec Holocaustu było zatrwożenie potwornością planowej eksterminacji narodu żydowskiego i innych społeczności. Nie przekreślało to roli pisarstwa, lecz w dramatyczny sposób wskazywało na jego szczególną odpowiedzialność, na pozbawione precedensów wyzwanie. Jak opowiadać, by dać świadectwo prawdzie. Pytania o pamięć katów, o sposób jej właściwego wyrażania nie było, bo została ona zastąpiona milczeniem.


Pamięć ofiar II wojny światowej nie jest obłożona tabu kulturowym i politycznym, w przeciwieństwie do pamięci oprawców. Ta ostatnia była dowodem w sprawie (sądowej) lub jej nie było, tj. nie była wyrażana.


Problem z tą pamięcią stał się powszechnie widoczny, nie tylko dla Niemców, lecz także dla sąsiadów, a przede wszystkim – dla Polaków, przy włączeniu w główny nurt niemieckiej polityki dyskursu „wypędzonych”. Pojawiło się pytanie: czy Niemcy mają prawo czuć się ofiarami II wojny światowej? Czy mają prawo do takiego miana, a jeśli tak, to czy porównywalnego z innymi narodami?


Z tą kwestią zmagają się niemieccy pisarze urodzeni po roku 1930, należący, jak podaje Heinz Bude, do „bezstronnego pokolenia białych roczników”[5]. Podejmują oni próby opisu Niemców jako ofiar wojny, nie przemilczając historycznego sprawstwa okrucieństw i zbrodni. Za przykłady posłużą mi, dostępne w języku polskim, książki dwóch autorów: „Na przykładzie mojego brata” Uwe Timma oraz „Utracony” i „Anatolin” Hansa-Ulricha Treichela.


Uwe Timm urodził się w 1940 roku w Hamburgu. W czasie trwania wojny był dzieckiem. Miał jednak starszego brata – i ta właśnie postać łączy prozę obu autorów, będąc punktem wyjścia dla narracji i kluczem do zrozumienia, w jaki sposób może być wyrażona niemiecka pamięć krzywd i jaką tożsamość buduje.


Cdn.



[1] L. Feuchtwanger, Vom Sinn des historischen Romans, „Das Neue Tage-Buch“, Paris Amsterdam 1935, T. 3, s. 642-643. Tłumaczenie za ekspozycją: "Polowanie na Awangardę. Zakazana sztuka w Trzeciej Rzeszy" Galeria Międzynarodowego Centrum Kultury w Krakowie, 19.10.2011 - 29.01.2012.
[2] Spotkanie miało miejsce w Pałacu pod Baranami w Krakowie, w dniu  4 listopada 2011 roku.
[3] A. Assman, 1998 – Między historią a pamięcią, tłum. M. Saryusz-Wolska [w:] Pamięć zbiorowa i kulturowa. Współczesna perspektywa niemiecka, pod red. M. Saryusz-Wolskiej, Kraków 2009, s. 166.
[4] Ibidem, s. 166-167.
[5] Ibidem, s. 162.