niedziela, 9 lutego 2014

[język miasta] Lektury

Zajmowanie się burzliwymi losami dizajnu, trendów mody i powiązanej z nimi sztuki na przestrzeni ostatnich 150 lat to przedsięwzięcie skazane na sukces, jeśli w analizie korzysta się z dorobku analitycznego i krytycznego współczesnej humanistyki. Miejski człowiek (w zasadzie ten, kto żyje poza miastem, dzięki lub przez powszechność mediów jest także przesiąknięty "miejskością", więc - czy ta geograficzna kategoria cokolwiek znaczy?) czyta o tym, co go otacza, bawi, wyręcza, oznacza jego status, i czuje podwójną radość - po pierwsze, rzeczy, a raczej ich nieprzypadkowy wybór nabiera intelektualnej wagi (ma znaczenie), po drugie - czytając świetnie napisany i doskonale, nachalnie wzorcowo wydany "Język rzeczy", korzysta z rozrywki bez wyrzutów sumienia, że traci czas. Bo w analizach Deyana Sudjica za swobodnym, eseistycznym tonem kryje się refleksja krytyka sztuki i współczesności. To nie tyle historia przygód dizajnu, co studium mechanizmów i zjawisk, których podlega ta istotna sfera estetycznej percepcji. 

Eseje Sudjica przynoszą z sobą wiele zaskakujących spostrzeżeń, niespodziewanych przynajmniej dla mnie - modowego ignoranta. Jedna z nich dotyczy zjawiska, które wskazuje na pewną teleologię (męskiej) mody, a przynajmniej - postępującą erozję pojęcia sztywnej elegancji: 

Nasze wyobrażenia dotyczące niemal wszystkiego, od mód intelektualnych po dobór kolorów, są w ruchu, kształtowane przez zasadniczo zmienny charakter tego, jak postrzegamy zjawiska.
Tak też widzimy przejście od tego, co eleganckie, do tego, co niezobowiązujące. Smoking być codziennym ubiorem pokolenia, które porzuciło fraki, a formalnym tego, które nosiło w pracy garnitury. Te zaś są uznawane za strój oficjalny przez generację, która na co dzień chodzi w dżinsach i trampkach.
Na tej samej zasadzie dawne „odpowiednie obuwie codzienne” to nic innego jak wyglancowane brązowe sznurowane buty. Ich styl był taki sam jak tradycyjnych butów wyjściowych, zmienił się jedynie ich kolor. Nadal obowiązywały sznurówki i nieustanne polerowanie na połysk. Ale samą zmianę koloru uznawano za wystarczającą, by zaznaczyć, że użytkownik butów odsunął na bok troski życia zawodowego. Przeskok z czarnego na brąz uznano za krok tak radykalny, że było czymś nie do pomyślenia pojawić się w londyńskim City w brązowych butach, zwłaszcza w eleganckim garniturze.
Dziś tradycyjnego obuwia prawie już nie ma. Z początku wprowadzono tworzywa sztuczne, by zmodyfikować ich kształt. Wzrost popularności butów sportowych wszystko jednak zmienił. Z bardzo specjalistycznego produktu, wykorzystywanego w razie potrzeby na bieżni lub boisku, szybko zaczęły pretendować do roli obuwia wyjściowego. Początkowo był to wyznacznik różnicy klasowej (…). Ubodzy i młodzi upodobali sobie buty sportowe, nawet jeśli obuwie skórzane można było kupić dużo taniej. Następnie do akcji wkroczyła machina marketingowa firmy Nike. Częściowo doprowadziło to do wydelikacenia zachodnich stópek – ku rozpaczy sierżantów odpowiedzialnych za musztrę, którzy musieli sobie radzić z rekrutami mającymi stopy zbyt wrażliwe na tradycyjne buty wojskowe[1]. 

Dizajn zawłaszcza rzeczywistość, globalizuje Świat razem z cyfrowymi mediami. Zaciera granicę między tym, co rodzime a ogólnoświatowe - to ostatnie jest na wyciągnięcie ręki, dostępne od zaraz w każdym punkcie podłączonego do wielokanałowej telewizji i/lub szerokopasmowego internetu globu. 

Ustandaryzowane kawiarnie, hotele, restauracje, w których pijemy i jemy to samo, niezależnie od szerokości geograficznej. Pisał o tym już dawno Zygmunt Bauman i Umberto Eco chyba również. Ma to swoje konsekwencje dla pytania o znaczenie różnicy między miastem, jego przedmieściami a tym, co je otacza i wypełnia przestrzeń, oddzielającą od kolejnego ośrodka miejskiego. Tak pisze o tym na wstępie swojej książki Ewa Rewers: 

Nie tylko Susan Sontag mówiła o sobie jako o obywatelce Nowego Jorku, a nie Ameryki, która wydaje się jej obca – to nowy rodzaj ekspresji tożsamości ludzi z wielkich miast. Takie miasta jak Nowy Jork, Los Angeles, Londyn, Tokio dzieli niewiele godzin lotu (pomijając komunikację natychmiastową – elektroniczną), są zatem bliższe sobie, tworząc różne sieci, niż swojemu otoczeniu, regionowi. Prowincja nie jest im do niczego potrzebna[2].


Miasto staje się wielkim mitem, wspólnotową opowieścią, bowiem większość ludzi w Europie żyje już w jego granicach. Zawsze było czymś w tym rodzaju - nieustającą obietnicą, legendarną krainą podboju i sukcesu, jak choćby Paryż u Balzaca w "Straconych złudzeniach" i w innych tomach "Komedii ludzkiej". Zmiana polega chyba na jego oczywistości. Dla większości po prostu jest naturalnym miejscem życia, nienaturalnie byłoby żyć zupełnie "poza miastem". 

Miasto z perspektywy oglądu z prowincji, kiedy jesteśmy w ruchu i przybliżamy się do niego, jest zdarzeniem w przestrzeni: "wyłonieniem się obcego ze znanego, oczekiwanego, które jednak w pierwszym momencie swego pojawienia się przedstawiło się jako obce" (E. Rewers, op. cit., s. 81).Chodzi o podstawowy wymiar zmysłowy, ale jest też rodzaj przygody estetycznej. Pisze o tym....

cdn.  


[1] D. Sudjic, Język rzecz. Dizajn i luksus, moda i sztuka. W jaki sposób przedmioty nas uwodzą?, przeł. A. Puchejda, Kraków 2013, s. 186-187.


[2] E. Rewers, Post-Polis. Wstęp do filozofii ponowoczesnego miasta, Kraków 2005, s.15.