Lubię słuchać i oglądać serwisy informacyjne w święta. Z dwóch powodów. Po pierwsze, po wycofaniu się na dalszy plan codziennych dostarczycieli pustych zdarzeń, tworzy się przestrzeń, którą dziennikarz musi zapełnić swoją inwencją. Po drugie, w skutek pierwszego zjawiska w obiegu medialnym pojawiają się informacje, które w innym czasie nie mogłyby liczyć na zainteresowanie czy wyeksponowane miejsce.
Zatrzymując się przy pierwszym powodzie mojej sympatii dla świątecznych wiadomości, chcę podkreślić ich odmienność. Są one wolne od dominujących informacji z gatunku: co pan A ma do powiedzenia na temat słów pana B, który odniósł się do oceny pana C na temat pana D (możliwe są mutacje w ramach tej poetyki). Proszę pod litery alfabetu podstawić dowolne nazwiska luminarzy życia publicznego, brylujących na powierzchni mediów, np. A – Błaszczak, B – Niesiołowski, C – Kaczyński, D – Tusk. Brzmi znajomo? Mało, to trąci nutą nudy i przewidywalności. Z tych codziennych odsłon celebryckiej polskiej polityki kompletnie nic nie wynika. Nie przynosi to żadnej wiedzy, nie prowadzi do żadnej poprawy poziomu życia obywateli. Jałowy bieg zdarzeń bez znaczenia.
W święta dyżurni politycy znikają z ekranów telewizorów i z fal eteru. Ich słownymi pojedynkami nie żyje ani prasa, ani portale internetowe. Opróżnione miejsce, zazwyczaj zajmowane przez teatr pustych gestów i markowanych emocji jest wyzwaniem dla dziennikarzy, redaktorów wydań, naczelnych redakcji. Można ocenić kreatywność pracowników tej sfery po tym, z jakich rzeczy tworzą informacje, gdzie szukają i znajdują przysłowiowego „newsa”.
Jeśli bazują na reportażu z dróg i wywiadach z rzecznikiem policji, na reportażu z przygotowań świątecznego stołu u przykładowych państwa Kowalskich, na relacji z Watykanu i z plaży z morsami, jest to objaw braku inwencji i sztampy. Jeśli jednak wychwycą oryginalny temat, wtedy następuje moment, na który czekam. Oto w głównym nurcie pojawia się coś, co w innym czasie zostałoby przemilczane lub zmarginalizowane. Jest przestrzeń dla zaistnienia osób, instytucji, podmiotów, które rzadko są obecne w medialnym obiegu. Czasem taki świąteczny telewizyjny czy radiowy serwis tworzy katalog „freaków”, ludzi z wyjątkową pasją, przejmującym losem czy z kontrowersyjnymi, acz interesującymi pomysłem na życie i świat. Jest zbieraniną zdarzeń z prowincji, które nagle okazują wartościowe medialnie.
Czymś w tym rodzaju w była informacja, emitowana po świętach w serwisach Polskiego Radia Szczecin. Ciekawostką, która wobec braku zwyczajnego towarzystwa, przykuła, jak myślę, przesadnie moją uwagę. Podaję jej treść za stroną internetową radia (http://radioszczecin.pl/1,119894,bog-honor-ojczyzna-czyli-patriotyczne-graffiti-w):
Patriotyczne graffiti powstaje w Przecławiu pod Szczecinem. Czerwono-czarny napis "Bóg Honor Ojczyzna" malują wspólnie kibice Pogoni Szczecin oraz sołtys wsi. (…) Graffiti powstaje na 29-metrowym ogrodzeniu (okrytym dyktami) o wysokości prawie dwóch metrów. Oprócz napisu znajdzie się tam również godło Polski oraz herb Kołbaskowa.
- Chłopakom zależało na tym, żeby pokazać, że nie są złymi ludźmi, za jakich często są brani - wyjaśnia Wojciech Woźniak, sołtys Przecławia. - To są naprawdę dobre chłopaki. Kochają swój kraj i pamiętają o bohaterach.
W załączonym materiale dźwiękowym (podcasty) możemy usłyszeć wypowiedź jednego z uczestników zdarzenia, która była także emitowana na antenie. Brzmi ona następująco:
Blisko granicy [chodzi o umiejscowienie płotu z napisem], każdy będzie widział, że Polska jest krajem patriotów.
W pozornie niewinnej informacji, którą można traktować jako wypełniacz na czas świąt kryje się szereg znaczących treści. Prowincjonalna aktywność, medialnie uwypuklona, komunikuje więcej niż zdaje się jej twórcom (zarówna zdarzenia, jak i dziennikarskiej relacji).
Rozważania na ten temat warto snuć w pewnym porządku. To, co istotne, zawiera się dla mnie w trzech punktach:
1. Wyrazem żywej historycznej pamięci i należnego hołdu narodowym bohaterom (Armii Krajowej), a generalnie: odświętnego patriotyzmu A.D. 2014 jest dewiza „Bóg Honor Ojczyzna”.
Historia sztandarowego napisu sięga czasów napoleońskich, choć w Wojsku Polskim został oficjalnie ustanowiony w 1943 roku. Jest spadkiem po epoce XIX wieku, kiedy każdy z jego elementów wzbudzał określone społeczne emocje, wypływał z nich i im odpowiadał. „Bóg” chrześcijański, a raczej katolicki podkreślał naszą odmienność na tle religijnym od prawosławnych (Rosja) i protestanckich (Prusy, część Austro-Węgier) zaborców. W jakim stopniu kwestia różnicy w wierze rozpalała Polaków żyjących w XIX wieku poświadcza historia Matki Makryny z Mieczysławskich, tak znakomicie odświeżona przez Jacka Dehnela. Polak nie mógł dać się zruszczyć ani zgermanizować, bo to oznaczałoby wyrzeczenie się wiary katolickiej. Zbitka „Polak – katolik” była sposobem na zaangażowanie Boga w sprawy narodu. Wiara, która stawała się synonimem polskości, sakralizowała patriotyzm, czyniła narodowość wyznawaną religią. To jest coś, za czym w swojej eseistyce ostatnich kilkunastu lat tęskni Jarosław Marek Rymkiewicz, a wraz z nim polska prawica, od PiSu, przez KNP, po Ruch Narodowy. Żeby Polska była przedmiotem wyznawanego kultu, a nie – broń Boże! (sic!) – krytycznego oglądu.
Dziś religijność traci na uniwersalizującym znaczeniu. Nie wiem, na ile uchwytny jest proces erozji wiary katolickiej w Polsce, bo jak się obserwuje życie polityczne i dotowanie (w biały dzień!) budowy świątyni z funduszy Ministerstwa Kultury, można zyskać przeświadczenie, że żarliwość wzrasta. Jestem jednak pewien, że wiara przestała być przezroczysta w Polsce. Co to znaczy? Ano, że Polakiem może publicznie nazywać się ten, który wierzy w innego Boga (bogów) niż katolicki albo nie wierzy wcale, albo w ogóle się tą kwestią nie interesuje. To zjawisko wiąże się z dwoma procesami: z postępującą demokratyzacją i pluralizacją życia publicznego oraz z wstąpieniem Polski do UE (czyli ze świadomym uczestnictwem naszego kraju w procesach globalizacyjnych). W krajach, do których w większości udają się Polacy w celach zarobkowych czy edukacyjnych, wiara traktowana jest jako sprawa indywidulna i intymna, a nie państwowa i publiczna. Cywilizacyjne napięcie pomiędzy społecznościami emigrantów muzułmańskich a zachodnimi Europejczykami nie wynika z konfliktu dwóch tradycji religijnych – chrześcijaństwa i islamu, lecz właśnie z odmiennego stosunku do samej wiary.
Polak-katolik w Europie Zachodniej to cywilizacyjny anachronizm podobny fanatyzmowi muzułmańskiemu. Zaznaczam, nie chodzi tu o indywidualną, żarliwą nawet praktykę religijną – jest ona obecna pod każdą szerokością geograficzną. Kompletnie nie na miejscu jest po prostu mieszanie Boga do spraw swojej narodowości.
Stąd też pierwszy człon hasła z takim przekonaniem malowanego na murze jest nieaktualny. Bóg katolicki nie jest żadnym wyznacznikiem współczesnego polskiego patriotyzmu. Nie utracił on nic ze swojej religijnej mocy, ale przestał być uniwersalny. Wielu ludzi nie potrzebuje Boga, by być i czuć się dobrymi Polakami. Polski katolicyzm, tak konsekwentnie romansujący z partiami prawicy i z polityką generalnie, stał się jedną z opcji dostępnych na światopoglądowym rynku, a nie opoką gromadzącą wszystkich w obliczu zewnętrznego zagrożenia (konkurencji). I w XIX wieku nie brakowało wśród Polaków zróżnicowanych postaw wobec Boga i jego przedstawicieli. Mimo to, dominowała świadomość, że kościół i Bóg są instytucjami niezbędnymi dla zachowania spoistości i odrębności. Wiara zyskiwała na znaczeniu w obliczu braku instytucji państwa, któremu można było ufać. Dziś sytuacja jest zgoła odmienna. Myśl ministra polskiego rządu, że „państwo polskie teoretycznie nie istnieje” traktuję jako prowokację teoretyczną właśnie. Polskie państwo istnieje i im będzie silniejsze, tym słabsza będzie potrzeba angażowania Boga w nasze sprawy.
Jeśli szukać kategorii, która spełniałaby warunek uniwersalności, należałoby jej szukać w dokonaniach europejskiego humanizmu. Z triady prawdy (uczciwości), piękna i dobra najważniejsza jest ta ostatnia. W naszym myśleniu dziewiętnastowiecznego Polaka-katolika już dawno powinien zastąpić Polak – dobry człowiek.
Drugi człon hasła to „honor”. Też pojęcie z lamusa XIX wieku, który był epoką honoru. Poświadcza to książka Aliny Witkowskiej „Cześć i skandale. O emigracyjnym doświadczeniu Polaków”. Czym był honor? Przede wszystkim: męską sprawą. Kobiety nie miały zdolności honorowej, one miały jedynie cnotę, skazującą ich na bierność. Honor był tym przymiotem godności męskiej, który pozwalał i tłumaczył szereg działań barbarzyńskich: pojedynki (o manii pojedynkowania pisze właśnie Witkowska) czy oddalenie „wiarołomnej” żony (tutaj wielka powieść Theodore Fontane „Effi Briest” z 1899 roku, pokazująca nihilistyczną moc honoru). Dzisiaj honor nie ma znaczenia – i dobrze, bo był kategorią wykluczającą kobiety i cały grupy ludzi, a jakiego zasady są dla człowieka XXI wieku absurdalne i destrukcyjne. Honor zastąpiło poczucie osobistej godności, której bronimy w sądzie, a nie poprzez pojedynkowe (samo)zabójstwa, oraz przyzwoitości, które podpowiada nam, jak mamy zachowywać się wobec innych.
Pojęcie trzeciego członu nie jest kategorią pozbawioną aktualności, tyle że „ojczyzna” znaczy jednak coś innego niż w XIX i w pierwszej połowie XX wieku. To nie tylko mniej lub bardziej precyzyjnie określony fragment Europy Środkowej z rzekami i „polami malowanymi zbożem rozmaitem”. W epoce globalizacji, znajdującej gospodarczy wyraz w coraz swobodniejszym przepływie kapitału i siły roboczej między państwami, a polityczny w takich strukturach jak UE, „ojczyzna” jest pojęciem mentalnym i tożsamościowym. Polakiem jest się mieszkając w Londynie. Tak ogląda się polską telewizję, czyta polskie gazety czy raczej – ich internetowe wersje, tam używa się języka polskiego w rozmowie z rodakami czy rodziną tak towarzyszącą zagranicą, jak i pozostającą w kraju. Warto o tym pamiętać.
Wracając do początku, rozumiem, że każdy, kto idzie do walki na śmierć i życie, nawet niejeden niewierzący, chce zabezpieczyć się na wszystkich frontach i w związku z tym mieć przeświadczenie, że czynnik transcendentny, irracjonalny, lecz władny (a takim jest Bóg) jest po jego stronie. W to wierzyli powstańcy listopadowi z 1830 i przeżyli bolesne rozczarowanie, kiedy okazało się, że najważniejszy przedstawiciel katolickiego Boga potępia ich bunt (tym, którzy nie wiedzą, o czym mowa, polecam lekturę „Kordiana” choćby). W to wierzyli powstańcy warszawscy, choć ich wrogowie na klamrach pasów nosili napis „Gott mit uns”, a papiestwo dotąd przekonująco nie wybroniło się z podejrzeń o flirtowanie z faszyzmem. Każdy ma Boga po swojej stronie. Tylko jaki bój dziś jest prowadzony? Jest to pytanie o tych, którzy powtarzają zawołanie „Bóg Honor Ojczyzna” i gdzie zatykają ten sztandar.
2. W radiowej wiadomości zaznaczone jest, kto to hasło podnosi i w jaki sposób.
Czynią to kibice klubu piłkarskiego, którym zależy, by dzięki takiemu a nie innemu przedsięwzięciu zmienić swój nadszarpnięty w opinii publicznej wizerunek (jako subkultury kibolskiej, chuligańskiej). Tak mówi o tym sympatyzujący z nimi wójt. Myślę, że działanie odmiennego rodzaju a przynajmniej – bardziej subtelne zyskałoby na skuteczności. Ton bezpośredniości daje wgląd w prymitywny charakter manipulacji, która ma nasz doprowadzić do mentalnego zrównania dawnych żołnierzy Armii Krajowej z dzisiejszymi kibicami klubów piłkarskich. Historyczne wydarzenie, jakim było powstanie warszawskie, zostało w toku ostatnich lat zamienione na mit założycielski polskiej prawicy, a tragicznie ginący powstańcy wraz z żołnierzami wyklętymi tworzą panteon nacjonalistyczny. Pasą się tym środowiska kibiców, a raczej ta ich część, która zainteresowana jest fizyczną konfrontacją i sianiem postrachu w grupie. Znajdują w tym micie usprawiedliwienie, a wśród politycznych twórców mitu powstania warszawskiego – dyspozycyjnych adwokatów.
Jak się wydaje, kontynuacją tradycji walczących o niepodległość Polski żołnierzy jest Wojsko Polskie. Podpinanie się pod bojowników walczących z hitlerowskim faszyzmem grupy, dla której wspólnym mianownikiem jest jedynie miłość do szczecińskiej Pogoni, jest próbą sięgania po postaci o zbyt tragicznych losach, by można było je bezkarnie instrumentalizować. Patriotyzm wyrażający się śmiercią na wojnie nie jest na wyłączność klubu sportowego i jego fanów. Uczciwsze byłoby po prostu wymalowanie nazwy i barw klubowych drużyny. Młodzi żołnierze Armii Krajowej nie ginęli za Pogoń Szczecin w kontrze do Lecha, Lechii etc., lecz za ideę o znacznie szerszym zasięgu. Współczesny polski patriotyzm to z pewnością nie jest malowanie dawnych haseł na murach i gotowość do udziału w ustawianych, kibolskich bijatykach. To, w pierwszym przypadku, bezrefleksyjne gesty liczące na poklask i przymknięcie oka na grzeszki, jakimi są wspomniane burdy.
Co ciekawe, zrewaloryzowaniu w duchu narodowym podlega także technika – graffiti, przez większość brana za przejaw wandalizmu, przez artystyczną niszę – jako anarchistyczny w duchu street art. Rodzi się nowy gatunek – prawicowe, patriotyczne graffiti.
3. Znacząca jest lokalizacja napisu – widnieje on przy drodze w gminie położonej przy granicy z Niemcami.
Ryszard Kapuściński w jednym z tomów „Lapidariów” przywołał cytat mówiący o dwu rodzajach postaw, które przyjmują ludzie mieszkający na pograniczu państw. Albo skutkuje to otwartością na odmienność i dialogiem z inną kulturą, albo nastawieniem zamkniętym, wynikającym z przekonania, że stanowi się najdalej wysuniętą flankę, broniącą przed zewnętrznym, wrogim żywiołem. W Szczecinie reprezentantem tej ostatniej postawy w polityce był zmarły niedawno Marian Jurczyk. Działania zaś wielu osób, organizacji pozarządowych i samorządów, wspierane finansowo przez miękkie fundusze unijne, mieszczą się w tym pierwszym stosunku.
Jak rozumieć umiejscowienie bojowego hasła w widocznym miejscu w przygranicznej gminie? To chyba jednak znak myślenia bardziej w kategoriach fortecy niż gościńca. Kibic w materiale radiowym mówi: „Blisko granicy, każdy będzie widział, że Polska jest krajem patriotów”. Dziwi mnie ten „każdy”. Każdy Polak? Jeśli musimy siebie przekonywać propagandowymi napisami na murach o naszym gorącym patriotyzmie, to znaczy, że jest z nami naprawdę źle. Nie podejrzewam jednak kibiców o tego rodzaju krytycyzm. Sądzę, że chodzi o każdego przybysza z zewnątrz. On, wjeżdżając na teren Rzeczpospolitej, ma zobaczyć, że jest to „kraj patriotów”, znaczy się silny i dumny.
O, słodka naiwności. Przyjezdny, Niemiec czy inny członek wspólnoty zachodnioeuropejskiej, nie odczyta tego napisu, bo na 99 % nie zna polskiego. Nawet jak ktoś mu przetłumaczy treść napisu, nie przekona go on o wartości Polaków i Polski. Utwierdzi raczej w przekonaniu, że Polska to mentalnie skansen anachronizmu. Może zmienić zdanie, gdy spotka ludzi wyzwolonych z kategorii myślenia rodem z XIX wieku, otwartych na różnorodność, krytycznych i twórczych, a w tym wszystkim – kochających, szanujących i zgłębiających kulturę swojego narodu, odrzucających frazes i pusty gest.
Zatrzymując się przy pierwszym powodzie mojej sympatii dla świątecznych wiadomości, chcę podkreślić ich odmienność. Są one wolne od dominujących informacji z gatunku: co pan A ma do powiedzenia na temat słów pana B, który odniósł się do oceny pana C na temat pana D (możliwe są mutacje w ramach tej poetyki). Proszę pod litery alfabetu podstawić dowolne nazwiska luminarzy życia publicznego, brylujących na powierzchni mediów, np. A – Błaszczak, B – Niesiołowski, C – Kaczyński, D – Tusk. Brzmi znajomo? Mało, to trąci nutą nudy i przewidywalności. Z tych codziennych odsłon celebryckiej polskiej polityki kompletnie nic nie wynika. Nie przynosi to żadnej wiedzy, nie prowadzi do żadnej poprawy poziomu życia obywateli. Jałowy bieg zdarzeń bez znaczenia.
W święta dyżurni politycy znikają z ekranów telewizorów i z fal eteru. Ich słownymi pojedynkami nie żyje ani prasa, ani portale internetowe. Opróżnione miejsce, zazwyczaj zajmowane przez teatr pustych gestów i markowanych emocji jest wyzwaniem dla dziennikarzy, redaktorów wydań, naczelnych redakcji. Można ocenić kreatywność pracowników tej sfery po tym, z jakich rzeczy tworzą informacje, gdzie szukają i znajdują przysłowiowego „newsa”.
Jeśli bazują na reportażu z dróg i wywiadach z rzecznikiem policji, na reportażu z przygotowań świątecznego stołu u przykładowych państwa Kowalskich, na relacji z Watykanu i z plaży z morsami, jest to objaw braku inwencji i sztampy. Jeśli jednak wychwycą oryginalny temat, wtedy następuje moment, na który czekam. Oto w głównym nurcie pojawia się coś, co w innym czasie zostałoby przemilczane lub zmarginalizowane. Jest przestrzeń dla zaistnienia osób, instytucji, podmiotów, które rzadko są obecne w medialnym obiegu. Czasem taki świąteczny telewizyjny czy radiowy serwis tworzy katalog „freaków”, ludzi z wyjątkową pasją, przejmującym losem czy z kontrowersyjnymi, acz interesującymi pomysłem na życie i świat. Jest zbieraniną zdarzeń z prowincji, które nagle okazują wartościowe medialnie.
Czymś w tym rodzaju w była informacja, emitowana po świętach w serwisach Polskiego Radia Szczecin. Ciekawostką, która wobec braku zwyczajnego towarzystwa, przykuła, jak myślę, przesadnie moją uwagę. Podaję jej treść za stroną internetową radia (http://radioszczecin.pl/1,119894,bog-honor-ojczyzna-czyli-patriotyczne-graffiti-w):
Patriotyczne graffiti powstaje w Przecławiu pod Szczecinem. Czerwono-czarny napis "Bóg Honor Ojczyzna" malują wspólnie kibice Pogoni Szczecin oraz sołtys wsi. (…) Graffiti powstaje na 29-metrowym ogrodzeniu (okrytym dyktami) o wysokości prawie dwóch metrów. Oprócz napisu znajdzie się tam również godło Polski oraz herb Kołbaskowa.
- Chłopakom zależało na tym, żeby pokazać, że nie są złymi ludźmi, za jakich często są brani - wyjaśnia Wojciech Woźniak, sołtys Przecławia. - To są naprawdę dobre chłopaki. Kochają swój kraj i pamiętają o bohaterach.
W załączonym materiale dźwiękowym (podcasty) możemy usłyszeć wypowiedź jednego z uczestników zdarzenia, która była także emitowana na antenie. Brzmi ona następująco:
Blisko granicy [chodzi o umiejscowienie płotu z napisem], każdy będzie widział, że Polska jest krajem patriotów.
W pozornie niewinnej informacji, którą można traktować jako wypełniacz na czas świąt kryje się szereg znaczących treści. Prowincjonalna aktywność, medialnie uwypuklona, komunikuje więcej niż zdaje się jej twórcom (zarówna zdarzenia, jak i dziennikarskiej relacji).
Rozważania na ten temat warto snuć w pewnym porządku. To, co istotne, zawiera się dla mnie w trzech punktach:
1. Wyrazem żywej historycznej pamięci i należnego hołdu narodowym bohaterom (Armii Krajowej), a generalnie: odświętnego patriotyzmu A.D. 2014 jest dewiza „Bóg Honor Ojczyzna”.
Historia sztandarowego napisu sięga czasów napoleońskich, choć w Wojsku Polskim został oficjalnie ustanowiony w 1943 roku. Jest spadkiem po epoce XIX wieku, kiedy każdy z jego elementów wzbudzał określone społeczne emocje, wypływał z nich i im odpowiadał. „Bóg” chrześcijański, a raczej katolicki podkreślał naszą odmienność na tle religijnym od prawosławnych (Rosja) i protestanckich (Prusy, część Austro-Węgier) zaborców. W jakim stopniu kwestia różnicy w wierze rozpalała Polaków żyjących w XIX wieku poświadcza historia Matki Makryny z Mieczysławskich, tak znakomicie odświeżona przez Jacka Dehnela. Polak nie mógł dać się zruszczyć ani zgermanizować, bo to oznaczałoby wyrzeczenie się wiary katolickiej. Zbitka „Polak – katolik” była sposobem na zaangażowanie Boga w sprawy narodu. Wiara, która stawała się synonimem polskości, sakralizowała patriotyzm, czyniła narodowość wyznawaną religią. To jest coś, za czym w swojej eseistyce ostatnich kilkunastu lat tęskni Jarosław Marek Rymkiewicz, a wraz z nim polska prawica, od PiSu, przez KNP, po Ruch Narodowy. Żeby Polska była przedmiotem wyznawanego kultu, a nie – broń Boże! (sic!) – krytycznego oglądu.
Dziś religijność traci na uniwersalizującym znaczeniu. Nie wiem, na ile uchwytny jest proces erozji wiary katolickiej w Polsce, bo jak się obserwuje życie polityczne i dotowanie (w biały dzień!) budowy świątyni z funduszy Ministerstwa Kultury, można zyskać przeświadczenie, że żarliwość wzrasta. Jestem jednak pewien, że wiara przestała być przezroczysta w Polsce. Co to znaczy? Ano, że Polakiem może publicznie nazywać się ten, który wierzy w innego Boga (bogów) niż katolicki albo nie wierzy wcale, albo w ogóle się tą kwestią nie interesuje. To zjawisko wiąże się z dwoma procesami: z postępującą demokratyzacją i pluralizacją życia publicznego oraz z wstąpieniem Polski do UE (czyli ze świadomym uczestnictwem naszego kraju w procesach globalizacyjnych). W krajach, do których w większości udają się Polacy w celach zarobkowych czy edukacyjnych, wiara traktowana jest jako sprawa indywidulna i intymna, a nie państwowa i publiczna. Cywilizacyjne napięcie pomiędzy społecznościami emigrantów muzułmańskich a zachodnimi Europejczykami nie wynika z konfliktu dwóch tradycji religijnych – chrześcijaństwa i islamu, lecz właśnie z odmiennego stosunku do samej wiary.
Polak-katolik w Europie Zachodniej to cywilizacyjny anachronizm podobny fanatyzmowi muzułmańskiemu. Zaznaczam, nie chodzi tu o indywidualną, żarliwą nawet praktykę religijną – jest ona obecna pod każdą szerokością geograficzną. Kompletnie nie na miejscu jest po prostu mieszanie Boga do spraw swojej narodowości.
Stąd też pierwszy człon hasła z takim przekonaniem malowanego na murze jest nieaktualny. Bóg katolicki nie jest żadnym wyznacznikiem współczesnego polskiego patriotyzmu. Nie utracił on nic ze swojej religijnej mocy, ale przestał być uniwersalny. Wielu ludzi nie potrzebuje Boga, by być i czuć się dobrymi Polakami. Polski katolicyzm, tak konsekwentnie romansujący z partiami prawicy i z polityką generalnie, stał się jedną z opcji dostępnych na światopoglądowym rynku, a nie opoką gromadzącą wszystkich w obliczu zewnętrznego zagrożenia (konkurencji). I w XIX wieku nie brakowało wśród Polaków zróżnicowanych postaw wobec Boga i jego przedstawicieli. Mimo to, dominowała świadomość, że kościół i Bóg są instytucjami niezbędnymi dla zachowania spoistości i odrębności. Wiara zyskiwała na znaczeniu w obliczu braku instytucji państwa, któremu można było ufać. Dziś sytuacja jest zgoła odmienna. Myśl ministra polskiego rządu, że „państwo polskie teoretycznie nie istnieje” traktuję jako prowokację teoretyczną właśnie. Polskie państwo istnieje i im będzie silniejsze, tym słabsza będzie potrzeba angażowania Boga w nasze sprawy.
Jeśli szukać kategorii, która spełniałaby warunek uniwersalności, należałoby jej szukać w dokonaniach europejskiego humanizmu. Z triady prawdy (uczciwości), piękna i dobra najważniejsza jest ta ostatnia. W naszym myśleniu dziewiętnastowiecznego Polaka-katolika już dawno powinien zastąpić Polak – dobry człowiek.
Drugi człon hasła to „honor”. Też pojęcie z lamusa XIX wieku, który był epoką honoru. Poświadcza to książka Aliny Witkowskiej „Cześć i skandale. O emigracyjnym doświadczeniu Polaków”. Czym był honor? Przede wszystkim: męską sprawą. Kobiety nie miały zdolności honorowej, one miały jedynie cnotę, skazującą ich na bierność. Honor był tym przymiotem godności męskiej, który pozwalał i tłumaczył szereg działań barbarzyńskich: pojedynki (o manii pojedynkowania pisze właśnie Witkowska) czy oddalenie „wiarołomnej” żony (tutaj wielka powieść Theodore Fontane „Effi Briest” z 1899 roku, pokazująca nihilistyczną moc honoru). Dzisiaj honor nie ma znaczenia – i dobrze, bo był kategorią wykluczającą kobiety i cały grupy ludzi, a jakiego zasady są dla człowieka XXI wieku absurdalne i destrukcyjne. Honor zastąpiło poczucie osobistej godności, której bronimy w sądzie, a nie poprzez pojedynkowe (samo)zabójstwa, oraz przyzwoitości, które podpowiada nam, jak mamy zachowywać się wobec innych.
Pojęcie trzeciego członu nie jest kategorią pozbawioną aktualności, tyle że „ojczyzna” znaczy jednak coś innego niż w XIX i w pierwszej połowie XX wieku. To nie tylko mniej lub bardziej precyzyjnie określony fragment Europy Środkowej z rzekami i „polami malowanymi zbożem rozmaitem”. W epoce globalizacji, znajdującej gospodarczy wyraz w coraz swobodniejszym przepływie kapitału i siły roboczej między państwami, a polityczny w takich strukturach jak UE, „ojczyzna” jest pojęciem mentalnym i tożsamościowym. Polakiem jest się mieszkając w Londynie. Tak ogląda się polską telewizję, czyta polskie gazety czy raczej – ich internetowe wersje, tam używa się języka polskiego w rozmowie z rodakami czy rodziną tak towarzyszącą zagranicą, jak i pozostającą w kraju. Warto o tym pamiętać.
Wracając do początku, rozumiem, że każdy, kto idzie do walki na śmierć i życie, nawet niejeden niewierzący, chce zabezpieczyć się na wszystkich frontach i w związku z tym mieć przeświadczenie, że czynnik transcendentny, irracjonalny, lecz władny (a takim jest Bóg) jest po jego stronie. W to wierzyli powstańcy listopadowi z 1830 i przeżyli bolesne rozczarowanie, kiedy okazało się, że najważniejszy przedstawiciel katolickiego Boga potępia ich bunt (tym, którzy nie wiedzą, o czym mowa, polecam lekturę „Kordiana” choćby). W to wierzyli powstańcy warszawscy, choć ich wrogowie na klamrach pasów nosili napis „Gott mit uns”, a papiestwo dotąd przekonująco nie wybroniło się z podejrzeń o flirtowanie z faszyzmem. Każdy ma Boga po swojej stronie. Tylko jaki bój dziś jest prowadzony? Jest to pytanie o tych, którzy powtarzają zawołanie „Bóg Honor Ojczyzna” i gdzie zatykają ten sztandar.
2. W radiowej wiadomości zaznaczone jest, kto to hasło podnosi i w jaki sposób.
Czynią to kibice klubu piłkarskiego, którym zależy, by dzięki takiemu a nie innemu przedsięwzięciu zmienić swój nadszarpnięty w opinii publicznej wizerunek (jako subkultury kibolskiej, chuligańskiej). Tak mówi o tym sympatyzujący z nimi wójt. Myślę, że działanie odmiennego rodzaju a przynajmniej – bardziej subtelne zyskałoby na skuteczności. Ton bezpośredniości daje wgląd w prymitywny charakter manipulacji, która ma nasz doprowadzić do mentalnego zrównania dawnych żołnierzy Armii Krajowej z dzisiejszymi kibicami klubów piłkarskich. Historyczne wydarzenie, jakim było powstanie warszawskie, zostało w toku ostatnich lat zamienione na mit założycielski polskiej prawicy, a tragicznie ginący powstańcy wraz z żołnierzami wyklętymi tworzą panteon nacjonalistyczny. Pasą się tym środowiska kibiców, a raczej ta ich część, która zainteresowana jest fizyczną konfrontacją i sianiem postrachu w grupie. Znajdują w tym micie usprawiedliwienie, a wśród politycznych twórców mitu powstania warszawskiego – dyspozycyjnych adwokatów.
Jak się wydaje, kontynuacją tradycji walczących o niepodległość Polski żołnierzy jest Wojsko Polskie. Podpinanie się pod bojowników walczących z hitlerowskim faszyzmem grupy, dla której wspólnym mianownikiem jest jedynie miłość do szczecińskiej Pogoni, jest próbą sięgania po postaci o zbyt tragicznych losach, by można było je bezkarnie instrumentalizować. Patriotyzm wyrażający się śmiercią na wojnie nie jest na wyłączność klubu sportowego i jego fanów. Uczciwsze byłoby po prostu wymalowanie nazwy i barw klubowych drużyny. Młodzi żołnierze Armii Krajowej nie ginęli za Pogoń Szczecin w kontrze do Lecha, Lechii etc., lecz za ideę o znacznie szerszym zasięgu. Współczesny polski patriotyzm to z pewnością nie jest malowanie dawnych haseł na murach i gotowość do udziału w ustawianych, kibolskich bijatykach. To, w pierwszym przypadku, bezrefleksyjne gesty liczące na poklask i przymknięcie oka na grzeszki, jakimi są wspomniane burdy.
Co ciekawe, zrewaloryzowaniu w duchu narodowym podlega także technika – graffiti, przez większość brana za przejaw wandalizmu, przez artystyczną niszę – jako anarchistyczny w duchu street art. Rodzi się nowy gatunek – prawicowe, patriotyczne graffiti.
3. Znacząca jest lokalizacja napisu – widnieje on przy drodze w gminie położonej przy granicy z Niemcami.
Ryszard Kapuściński w jednym z tomów „Lapidariów” przywołał cytat mówiący o dwu rodzajach postaw, które przyjmują ludzie mieszkający na pograniczu państw. Albo skutkuje to otwartością na odmienność i dialogiem z inną kulturą, albo nastawieniem zamkniętym, wynikającym z przekonania, że stanowi się najdalej wysuniętą flankę, broniącą przed zewnętrznym, wrogim żywiołem. W Szczecinie reprezentantem tej ostatniej postawy w polityce był zmarły niedawno Marian Jurczyk. Działania zaś wielu osób, organizacji pozarządowych i samorządów, wspierane finansowo przez miękkie fundusze unijne, mieszczą się w tym pierwszym stosunku.
Jak rozumieć umiejscowienie bojowego hasła w widocznym miejscu w przygranicznej gminie? To chyba jednak znak myślenia bardziej w kategoriach fortecy niż gościńca. Kibic w materiale radiowym mówi: „Blisko granicy, każdy będzie widział, że Polska jest krajem patriotów”. Dziwi mnie ten „każdy”. Każdy Polak? Jeśli musimy siebie przekonywać propagandowymi napisami na murach o naszym gorącym patriotyzmie, to znaczy, że jest z nami naprawdę źle. Nie podejrzewam jednak kibiców o tego rodzaju krytycyzm. Sądzę, że chodzi o każdego przybysza z zewnątrz. On, wjeżdżając na teren Rzeczpospolitej, ma zobaczyć, że jest to „kraj patriotów”, znaczy się silny i dumny.
O, słodka naiwności. Przyjezdny, Niemiec czy inny członek wspólnoty zachodnioeuropejskiej, nie odczyta tego napisu, bo na 99 % nie zna polskiego. Nawet jak ktoś mu przetłumaczy treść napisu, nie przekona go on o wartości Polaków i Polski. Utwierdzi raczej w przekonaniu, że Polska to mentalnie skansen anachronizmu. Może zmienić zdanie, gdy spotka ludzi wyzwolonych z kategorii myślenia rodem z XIX wieku, otwartych na różnorodność, krytycznych i twórczych, a w tym wszystkim – kochających, szanujących i zgłębiających kulturę swojego narodu, odrzucających frazes i pusty gest.