sobota, 5 listopada 2016

MŁODE WILKI 2016

Nie mogę podjąć się zadania, jakim byłoby przedstawienie syntezy artystycznych projektów i projekcji, działań i obiektów, które złożyły się na program Młodych Wilków w Szczecinie A.D. 2016. Powiedzieć, że młodzi twórcy wyrażają swoje egzystencjalne dylematy, światopoglądy, roszczenia poprzez różnorodne, dostępne formy sztuki, to w istocie nie powiedzieć nic. To banał, który, choć prawdziwy, pozostaje frazesem wypranym z treści.

Ponieważ to festiwal, w którym przyznaje się nagrody, wypada mi (w miejsce syntezy) zaproponować swoje typy. Z dzieł prezentowanych w przestrzeniach opuszczonego mieszkania na ul. Obrońców Stalingradu, które z powodzeniem pełnią od pewnego czasu funkcję galerii, moją uwagę przykuły dwie prace: „Co tam chowasz? (dokumentacja fotograficzna) Justyny Samborskiej (ASP w Wenecji) oraz „Remisja” (video, 4’21”) Kaspra Lecnima (ASP we Wrocławiu). Chcę podkreślić subiektywność tego wyboru, subiektywność rozumianą jako uwarunkowanie wyboru powiązaniem dzieł z osobistym doświadczeniem.

Nie wiem, gdzie realizowała swój performans Justyna Samborska. Zdjęcia, które dokumentują przejście odindywidualizowanej ludzkiej figury ulicami miasta, nie przynoszą informacji o miejscu zdarzenia. Pewne tropy prowadzą do Indii, lecz to tylko przypuszczenie. Musimy obyć się bez tej wiedzy.

Justyna Samborska, Co tam chowasz? (dokumentacja fotograficzna) 2016

Mamy do czynienia z przestrzenią niewątpliwie miejską, lecz raczej marginalną. Nie są to miejsca turystycznych ekskursji, choć wcale nie oznacza, że oddalone od centrum. To raczej wstydliwe zaplecze metropolii, oficyny, podwórka, poboczne uliczki. Nie wizualny spektakl szkła i stali, lecz kulisy, wypełnione bałaganem, kurzem i erozją.

Na tym zapleczu globalnej metropolii przechadza się i staje niekreślona płciowo figura (najprawdopodobniej kobieca), przypominająca łuszczący się, kamienny pomnik w kształcie sklepowego manekina. Emanuje samotnością i opuszczeniem. Ludzie, jeśli pojawiają się na zdjęciach, są oddaleni i nie widać, by wchodzili w jakąkolwiek relację. Co istotne, w niektórych sytuacjach można jej po prostu nie dostrzec, tak wtapia się w tło niszczejącego, lecz ciągle egzystującego zaplecza miasta.

Justyna Samborska, Co tam chowasz? (dokumentacja fotograficzna) 2016

I staje się symbolem tego, co ukryte za spektaklem współczesnych, globalnych metropolii. Niczym żołnierze od stóp do głów przybrani w moro, tak żywy pomnik manekina stara się wtopić w naturalne tło antropocenu – zdegradowaną przestrzeń stłoczonej ludzkiej egzystencji. W mieście napędzanym globalną, kapitalistyczną gospodarką, która dzieli miasta na sfery idyllicznej konsumpcji i mrocznego wykluczenia, jest anonimowym everymenem – bez twarzy, bez cech szczególnych, samotnym wśród zbiorowości, niszczejącym na marginesie. Jest upadkiem naszych czasów i pytaniem o nadzieję.

Justyna Samborska, Co tam chowasz? (dokumentacja fotograficzna) 2016

Fotografie są pełne słońca, lecz wymowa pesymistyczna. Miejsce studiów autorki performansu i zdjęć odesłało mnie do przestrzeni mi znanej, która wśród miast europejskich jest żywym, globalnym i spektakularnym trupem. Wenecja jako zombi, jako kraina przerażających manekinów w scenerii opuszczonego teatru to temat na oddzielny tekst, który chodzi za mną od czasu wizyty we włoskim mieście masek. Manekin Samborskiej spokojnie mógł odbyć spacer w miejscu studiów autorki.

Praca video Kaspra Lecnima pokazuje czworo uczestników spotkania (konferencji?) osób, którym doskwiera jąkanie. Temat tego schorzenia w Szczecinie całkiem niedawno eksplorował w Szczecinie Mateusz Choróbski, który w Trafostacji Sztuki realizował projekt „Nice to meet you”. Polegał on na czasowym zaangażowaniu do pracy w galerii na stanowiskach mających styczność ze zwiedzającymi osób jąkających się. Projekt był jedną z części cyklu Sound System, którego celem była prezentacja audialnego zwrotu w sztukach wizualnych. Jąkanie z poziomu bariery (zakłócenia) w komunikacji zostało przeniesione do sfery estetycznego oglądu (a raczej odsłuchu), jako zjawiska dźwiękowego. Ponadto, była to artystyczna interwencja w formalny mechanizm funkcjonowania galerii.

„Remisja” konfrontuje nas z jąkaniem w inny sposób. Artysta nagrał krótkie wypowiedzi czworo młodych osób: trzy kobiety i mężczyznę. Temat ich wypowiedzi są przeżycia związane z jąkaniem i uczestnictwem w spotkaniu z innymi osobami z tym zaburzeniem mowy. Warto zwrócić uwagę na różnorodność uczestników projektu – wśród kobiet pierwsza jest czarnoskóra, druga reprezentuje urodę azjatycką, trzecia – europejską. Mężczyzna reprezentuje typ najczęściej spotykany na południu Europy. Jest to dla mnie sygnał, że zaburzenie, któremu poświęcone jest video, ma charakter uniwersalny.

Kasper Lecnim, Remisja (video) 2016

Interwencja artysty polega na oddzieleniu zacięć, powtórzeń, przedłużeń głosek i sylab od całych słów. Każdą z bohaterek i bohatera pracy widzimy i słyszymy dwa razy (video jest zapętlone): raz, kiedy płynnie opowiada swoją historię (znakiem montażu jest „przeskakiwanie” obrazu, w przypadkach niektórych osób zupełnie niewidoczne), drugi, który ukazuje sama, wypreparowaną artykulację zaburzeń. Ten fragment zamienia się w dźwiękowe staccato głosu i (czasem) wyginającego się ciała, wyzute z treści.

Kasper Lecnim, Remisja (video) 2016

Kasper Lecnim, Remisja (video) 2016

Jąkałem się we wczesnej młodości, lecz już jako dziecko zostałem wyleczony. Mam świadomość bolesnych doświadczeń, o których mówią uczestnicy projektu. Wiem też, że jąkanie to inność. Piętnująca i wykluczająca, łatwa do ośmieszenia i utrudniająca to, co w naszym życiu fundamentalne – kontakt z drugim człowiekiem.

Artysta tworzy swoją pracą ułudę (remisji, czyli zaniku objawów). Jąkający mogą zobaczyć i usłyszeć siebie bez jąkania. Dzięki sztuce mówią płynnie, choćby przez moment. My nie widzimy w nich innych, są tacy jak my. Jeśli na początku słyszymy ich „upłynnione” wypowiedzi (w takiej kolejności oglądałem pracę), trudno się domyśleć, o jakim problemie naprawdę mówią. Nie widzimy ich inności, lecz „w ciemno” cieszymy się, że są szczęśliwi, znalazłszy się wśród swoich.

Kasper Lecnim, Remisja (video) 2016

Kasper Lecnim, Remisja (video) 2016

Kasper Lecnim, Remisja (video) 2016


Stosunek do jąkania stał się znakiem naszych czasów. Jest to zaburzenie szczególnie wstydliwe, bo wymagające od innych, płynnie mówiących, cierpliwości. A my staliśmy się w pędzącym, zmediatyzowanym świecie, bardzo niecierpliwi. Nie chcemy czekać na wyjąkany tekst, chcemy go teraz, jak najszybciej. Chcielibyśmy zarekomendować jąkającemu odpowiednią terapię, a najlepiej aplikację, która zadziałałaby jak gest artysty – oddzieliła zacięcia od pełnego brzmienia słów.

Jeśli w polski internet wpiszemy termin „jąkanie się”, jednym z pierwszych wyników będzie artykuł zamieszczony na portalu o zdrowiu, w którym odnotowuje się wzrost występowania jąkania. Jedną z przypuszczalnych przyczyn ma być coraz szybciej pędzący świat. Coraz więcej mamy do powiedzenia, coraz szybciej gonimy i coraz mniej mamy cierpliwość, żeby słuchać. Jąkający się, ze swoją innością, są papierkiem lakmusowym naszej cywilizacji opartej na intensywnej, wielokanałowej komunikacji – i wielkimi wykluczonymi.


Choćby z powodu tych dwu prac warto przyglądać się artystycznym poszukiwaniom młodego pokolenia. 

wtorek, 22 marca 2016

Poranny warszawski spacer

Park Romualda Traugutta w Warszawie położony jest na Muranowie, tuż obok  Stadionu Miejskiego Klubu Sportowego Polonia. Składa się z dwóch połączonych części - placu zabaw dla dzieci, okolonego bieżnią jak łukiem oraz prostokątnym skwerem, którego przekątne ścieżki nie przecinają się, lecz wyznaczają rogi mniejszego prostokąta, stanowiącego centrum tego fragmentu parku. 

W tej małej przestrzeni wyeksponowana jest rzeźba Wacława Szymanowskiego, syna Wacława (warszawskiego pisarza i dziennikarza, aktywnego w drugiej połowie XIX w.) i ojca Wacława (profesora fizyki, polityka ZSL-u, ministra ds. łączności w rządzach Bieruta i Cyrankiewicza). Można powiedzieć, że w trzech generacjach szlacheckiego rodu przegląda się historia polskiej elity intelektualnej o arystokratycznych korzeniach, jej zmiennych kolei - od potomka szlachciców, który para się dramatopisarstwem i żurnalistyką, przez artystę do naukowca i specjalisty, polityka komunistycznych rządów. 

Wacław Szymanowski, będący w środku tej sztafety pokoleń, bliski jest chyba każdemu Polakowi w Polsce i zagranicą z powodu jednego dzieła, choć większość nie zna, jak podejrzewam, nazwiska jego autora. Chodzi o pomnik Chopina w Parku Łazienkowskim w Warszawie. Nie jest to oryginał - ten został zniszczony przez hitlerowskich Niemców w 1940 roku, lecz kopia. Historia powstania oryginału w latach poprzedzających I wojną światową jest równie zajmująca, jak powojenne perypetie inicjatorów rekonstrukcji pomnika. 

Chopin zasłuchany w wierzbę stał się jednym z najbardziej popularnych rzeźbiarskich figur stolicy oraz symbolem warszawskości i polskości. Pamiętam, że jej obraz stanowił element planszy anonsującej program muzyczny w telewizji polskiej lat 80-tych. Nie pamiętam nazwy audycji, lecz niewątpliwie to tam po raz pierwszy zobaczyłem dzieło dłuta Szymanowskiego. 

Pozostając w epoce polskiego romantyzmu, kolejną, już nie tak znaną wprawdzie, lecz istotną produkcją Wacława Szymanowskiego jest rzeźba Juliusza Słowackiego, która stała się podstawą pomnika poety stojącego we Wrocławiu. O ile do przedstawienia Chopina trudno mi się zdobyć na osobisty stosunek, ze względu na jego głęboką internalizację jako symbolu polskiej tożsamości, o tyle figura autora "Fantazego" budzi emocje. Nie widziałem jej "na żywo", jedynie na zdjęciach, lecz poza rozkraczonego wieszcza, cierpiącego na wyraźną migrenę (może  kaca?), budzi moje skonfudowanie. Julek, syn Salomei, od używek nie stronił, raczył się opium, lecz intecją rzeźbiarza było raczej wyrażenie głębi namysłu poety nad Polską i sztuką. Wyszło przyciężkawo, a przecież Słowacki pióro miał lekkie, lotne, choć o poważnych sprawach pisał. 

Podobny dystans dziś wywołuje rzeźba "Mickiewicz po improwizacji" z 1898 r., choć i tak wolę ten przesadzony szał uniesienia niż figurę nowogródzkiego poety-wieszcza z Parku Żeromskiego w Szczecinie, która stoi wyprężona, jakby kij połknęła. 

Zostawmy portrety dziewiętnastowiecznych polskich mistrzów dźwięku i słowa. Szymanowski tworzył je w epoce zapatrzonej w romantyzm, w nim doszukującej się artystycznej tradycji i definicji polskości. 

Dzieło Szymanowskiego, które naprawdę uznaję za znakomite, to niewielka kompozycja figuralna kobiety i chłopca, stojąca w parku Romualda Traugutta w Warszawie właśnie, w punkcie centralnym skweru. Nosi tytuł "Macierzyństwo". Zrobiona w tym samym, secesyjnym i patetycznym stylu. Jednak to rzeźbiarskie wyobrażenie pojęcia miłości matczynej przekonuje mnie bardziej niż pomnikowa materializacja historycznych postaci - geniuszy sztuki. 

Matka pochylona nad chłopcem, którego, jak mówią potoczne interpretacje, wyciągnęła właśnie z wody. Usiłuje go ratować. Z artystycznym kunsztem oddane zostało zwiotczałe ciało chłopca i naprężenie ciała, pleców, kręgosłupa matki. Dynamika kompozycji oddaje zamarcie, poprzedzone ruchem. W punkcie kulminacyjnym uchwycony został dramatyczny moment, kiedy życie zmaga się ze śmiercią, kiedy bezgraniczna miłość staje nad przepaścią niewyczerpanej rozpaczy, kiedy niegasnąca nadzieja walczy z przeszywającym lękiem. Nie jest to sytuacja, która przynależy do jednej tylko epoki, lecz jeden z wiecznych tematów naszej egzystencji. 


Temat od "Trenów" Jana Kochanowskiego obecny w polskiej literaturze, a szczególnym tonem wybrzmiewający w polskim romantyzmie. Przeżywał, wracał do niego w swojej twórczości sportretowany przez Szymanowskiego Słowacki. Zaczął się od "Godziny myśli", arcyromantycznego poematu, w którym znajdujemy obraz matki, pochylającej się nad słabym, rozgorączkowanym synem, i niezdolnej przyjąć wyroków boskich. Wizerunek przeszedł do dzieła z listu otrzymanego od matki Salomei. Słowacki rozwinie ten obraz rodzicielki pochylonej nad potomkiem w wielki temat, m. in. w "Kordianie" czy "Agezylauszu". A Mickiewicza Pani Rolison z "Dziadów części III" czy liryk "Do Matki Polki"? Obok miłości tragicznej, niemożliwej czyli: romantycznej istniał pozytywny projekt miłości bezgranicznej, nieporównywalnej - macierzyńskiej. 

Rzeźba zdobi skromny park dyktatora Powstania Styczniowego. Przypadek. Pewnie tak. Bez sensu? Nie, wcale nie. Nie chodzi tu kontekst, że powstanie z roku 1863 zamyka i dopełnia Polski romantyzm, lecz o indywidualny los Romualda Traugutta. 

Jak podaje jedyne, w miarę wiarygodne i w tej chwili dostępne mi źródło, czyli Wikipedia, pierwsze małżeństwo z Anną Emilią Pikel dało Trauguttowi czworo dzieci: trzy córki i syna (syn i jedna z córek urodzili się jako bliźnięta). Lata 1859 i 1860 przyniosły tragiczne żniwo - po kolei umierały bliskie żołnierzowi carskiemu osoby: najmłodsza córka, żona i syn. Po tych wypadkach przeżył załamanie nerwowe. Jakimś lekarstwem miało być kolejne małżeństwo, które zawarł ponad miesiąc od śmierci syna. Był człowiekiem sukcesu - w armii carskiej dosłużył się stopnia pułkownika. Wybranka była krewną Tadeusza Kościuszki. Ze związku z nią rodzi się kolejny syn, który umiera w wieku dwóch lat, w czasie, kiedy zmęczony Traugutt odchodzi z armii. Jest lato 1862 roku, za pół roku wybuchnie powstanie. Nie wiem, jak przyjął tę kolejną śmierć dziecka przyszły dyktator powstania narodowego. Czy był pogodzony z losem, czy też utratę potomka głęboko przeżywał? Muszę sprawdzić. Wiem natomiast, że ponad rok poźniej po pochowaniu syna jest już dowódcą powstania. Powstania, które nie miało już szans na powodzenie, jak myślę. W kolejnym roku zostaje pojmany i stracony. 

Romuald Traugutt stał się postacią symbolizującą straceńczy żywioł polskiego patriotyzmu. Zanim pojawili się kolejni, nadużywani dziś wyklęci, byli ci powstańcy roku 1863 - wyklęci po wielokroć. Za zdradę przez carat, za ślepy, wyniszczający tkankę narodu romantyzm - przez następne pokolenia, stawiające na pozytywną pracę organiczną, u podstaw lub na budowanie sprytną polityczną grą siły narodu, co postulowała później endecja. 

Czy bycie świadkiem odchodzenia ukochanych osób, żony i dzieci, miało wpływ na późniejszą decyzję nie będącego już w najlepszej kondycji Traugutta? Przystępując do powstania ryzykował śmierć lub więzienie, wygnanie, utratę przywilejów i dochodów, praktyczny rozpad zawartego co dopiero małżeństwa... Nie znam tak dobrze jego biografii, by cokolwiek w tej sprawie przesądzać, lecz wiem, że nikogo osobiste tragedie tej miary nie zostawiają obojętnym. 

Rzeźba matki pochylającej się nad odchodzącym synem zmienia trochę ogląd "wyklętych" biografii, dla których los Romualda Traugutta jest wzorcowy. Zanim poznamy smak miłości dojrzałej, zanim zanurzymy się krańcowo w umiłowanie kraju, poczujemy powinność poświęcenia się dla rodaków - jesteśmy czyimś dzieckiem, a później - rodzicem własnego lub własnych potomków. Nie należymy tylko do siebie, by móc tak beztrosko się tracić; wiedzieli o tym i Mickiewicz, i Słowacki. Ufundowany na miłości macierzyńskiej i ojcowskiej lęk o potomstwo jest czymś fundamentalnym, atawistycznym i głęboko moralnym, co łączy nas przez wszystkie pokolenia, i z wielu historycznych postaci - oddalonych w czasie, wyniesionych na sztandary - czyni figury mniej pomnikowe, a bardziej bliskie. 

W skromnym parku na warszawskim Muranowie patriotyczny patron niby-przewrotnie łączy się z tematem najintymniejszych uczuć. W istocie jest to awers i rewers naszego tragicznego, człowieczego losu.