Widziałem biegnącego dzika w rejonie ul. T., za osiedlem
K. Było to kilka dni temu, kiedy biegałem w tym rejonie.
Jakiś czas temu FB wyświetlił mi „wspomnienie” (ta interpasywność mediów
społecznościowych, pamiętających za nas o wydarzeniach i urodzinach) artykułu,
który udostępniłem 6 lat temu. Jego tytuł brzmiał „Cała Polska dziczeje” (GW),
na zdjęciu była cała rodzina dzików w zabudowanym centrum, a treść odnosiła się
do widocznej obecności tych zwierząt w polskich miastach. Po 6 latach dziki w miastach są coraz
bardziej oswojone, a dziczeją ludzie, a szczególnie - polskie życie polityczne. Polska to dziki kraj –
jak powiedział kiedyś pewien podejrzany typ, zasiadający w rządzie. Po prawdzie, te mądre zwierzęta nie mają z tym nic wspólnego.
To nie przypadek, że narastająca frustracja polską polityką
sprzęga się z medialną nagonką na dzika. Miejski dzik – to nowy mieszkaniec
miast i stosunek do niego jest zastanawiający. Generalnie – zwierz ten budzi
histerię i niechęć. Niektórych - fascynuje (to ja), a reaktywnie ożywia się grupa głośnych obrońców chrząkającego mieszkańca naszych miast.
Zbiorowe antydzikowe wzmożenie ogarnąłem kiedyś kuplecikiem:
Po co żale, inwektywy,
Kiedy rzecz jest jasna:
Z dzików perspektywy
Intruzem są miasta.
Jestem przeciwny prześladowaniom dzików. Możemy grodzić
tereny, propagować chowanie śmieci, zakazywać ludziom ich dokarmiania, ale nie
możemy siać niechęci i nienawiści do zwierząt, pławić się w żądaniach
eksterminacji. Dla ludzi dzik to obcy w naszym mieście, ale jest odwrotnie –
historycznie to my jesteśmy przybyszami w świecie zwierząt.
Na obserwacji dzików w mieście można dużo zyskać. Wiem, że
niszczą wypielęgnowane trawniki, boiska trawiaste, penetrują ogródki i działki.
Demolują śmietniki. Lecz dzikość dzików to coś więcej. Zrozumiałem to dopiero,
kiedy zobaczyłem tego dzika, wspomnianego na początku. Przepędzamy te
zwierzęta, bo im zazdrościmy.
Miałem za sobą 1/3 zaplanowanego biegu w kierunku zwężenia
na ul. S. Z ogródków działkowych wybiegł na ul. T. piękny,
młody dzik. W świetle ledowych lamp, lejących białe światło w mrok zimowego
popołudnia jego sierść błyszczała niczym pokruszone czarne szkło. Przebiegł dwa
pasy prowadzące w kierunku centrum, przesadził pas zieleni, pokonał momentalnie drugą
część drogi i przemknął przede mną na chodniku w odległości mniejszej niż 7 m.
Stałem jak wryty, od chwili, gdy go zobaczyłem. Jego pęd sparaliżował mnie,
budził podziw i lęk. Gdyby na mnie ruszył, nie uciekłbym. Moje 5’45” na 1 km przy
dystansie ok. 10 km na niewiele by się zdało.
Stanąłem, a on sadził susy dalej – z chodnika na trawnik, z
trawnika na boisko do siatkówki plażowej. Wpadł w środek połówki boiska, ryjem
wyrzucił w górę chmurę piasku (dni ostatnio ciepłe i suche, to i piach sypki) i
w tym piaskowym obłoku momentalnie fiknął na grzbiet. Wiercił i wierzgał nogami
sekundę i dwie, po czym skoczył znów na nogi i pocwałował w mroczną część
oddalonego osiedla.
Zrozumiałem, dlaczego łypiemy złym okiem na dziki. Dawno nie
widziałem nikogo w takiej euforii i szczęściu w tym mieście. Dawno nie
widziałem nikogo tak wolnego w tym kraju.