Dobrze, że przy końcu Wycinki pojawia się refleksja - jakże prawdziwa:
By wyratować się z opresji, jak sądzę, potrafimy być tak zakłamani jak ci, którym to zakłamanie nieustannie zarzucamy i z powodu tego zakłamania mieszamy ich wciąż z błotem, taka jest prawda; w ogóle nie jesteśmy ani trochę lepsi od tych, którzy ciągle wydają się nam nieznośni, wstrętni, odstręczający, z którymi chcemy mieć jak najmniej do czynienia, podczas gdy przecież, bądźmy szczerzy, mamy nieustannie z nimi do czynienia i jesteśmy tacy sami jak oni. Zarzucamy tym ludziom wszelkie możliwe nieznośności i obrzydliwości, a sami nie jesteśmy ani trochę mniej nieznośni i obrzydliwi, a może nawet jesteśmy bardziej nieznośni i obrzydliwi niż oni, pomyślałem. (T. Bernhard, Wycinka. Ekscytacja, przeł. M. Muskała, Warszawa 2011, s.185-186)
Pozbawiony kontekstu fragment prozy może zdawać się jedynie eksplikacją obiegowej mądrości: najbardziej nas uwierają u innych wady, które sami posiadamy. Tymczasem jest on istotny ze względu na opowiadającego, na nasz odbiór i ocenę jego osoby. Karty Wycinki od samego początku wypełnia pełen niechęci, mało - obrzydzenia, mało - nienawiści i pogardy monolog. Jego ostrze skierowane jest głównie przeciwko małżeństwu Ausbergerów, lecz w istocie dotyka różnych "aktorów" (także dosłownie) wiedeńskiego środowiska artystycznego. Topiąc wszystkich przybyłych na przyjęcie w oceanie własnej wzgardy, narrator ustanawia się poza ich obrębem. Jego osobność podkreśla miejsce, z którego prowadzi pełne jadu obserwacje i snuje przemyślenia - głęboki, uszaty fotel ukryty w mroku przedpokoju. Im bardziej wchodzimy w tok jego narracji, nabieramy przekonania, że za celnymi, satyrycznymi analizami i wysublimowanymi wyzwiskami kryje się megaloman na skalę dotąd niespotykaną. Pojawiają się wprawdzie pęknięcia, w których narrator mówi o bliskich relacjach z gospodarzami i niektórymi gośćmi, lecz należą one do epoki młodości, oddalonej o dekady, i również spostponowanej . Nie zmieniają one narastającego wrażenia o arystokratyczności mówiącego (piszącego, rozmyślającego...), który arystokratyczne pozy wiedeńskich mieszczan też zdąży obśmiać.
Koniec artystycznej kolacji to momnet, w którym aktor przestaje być aktorem, a pisarz zdaje sobie (i nam) sprawę ze swojej przynależności do świata, którym tak pogardza. W istocie, artysta siedzący w fotelu pogardza samym sobą, nienawidzi samego siebie. Jest tak samo sztuczny i nie na miejscu jak inni. Opisanie tego, co się dostrzegło, w czymś się po uszy siedzi, stanowi sposób na wyrwanie się z owego zaklętego kręgu snobistycznych póz i pustych, rytualnych rozmów. Bernhard analizując innych, pisał o sobie. Kończące prozę odi et amo, w duchu wyznane wobec ludzi ze środowiska i całego Wiednia, skierowane jest także do siebie samego.
Ów rozdźwięk, a raczej - rozziew w emocjonalnym stosunku podmiotu do własnej egzystencji, rzutuje na jego wartościowanie w wymiarze społecznym czy, nie wiem jak to określić, eschatologicznym? Rzecz rozbija się o sens życia i pisania. O życie pisaniem i pisanie życiem. Narrator Wycinki to podmiot pogrążony w kryzysie, który w owym kryzysowym pogrążeniu znajduje temat i paliwo twórcze.
To może zdawać się postmodernistyczne, lecz chyba takie nie jest, przynajmniej - nie da się przez ten niezmiennie niejasny termin wytłumaczyć. Gdzieś w tle pełnego frustracji monologu kryje się pytanie o sztukę i artystę, o ich prawdziwą wartość we współczesnym systemie społecznym. Czym jest przyjmowanie państwowych nagród i odznaczeń? Czy świadectwem sukcesu, czy raczej upadku? Zdradą prawdziwych ideałów młodości czy poważną, profesjonalną postawą wobec sztuki, cechującą klasyków? I cóż to ma wszystko wspólnego z prawdziwą sztuką? (odsyłam do Bernharda na stronach od 148 do 153) Pytanie o artystę, o jego relacje ze społeczeństwem i państwem, bardziej nawiązywałoby do tradycji modernistycznych, jeśli nie do późnoromantycznych.
Proza Bernharda to kunsztowne grzebanie się we własnych bebechach. To pielęgnowanie piórem własnej neurozy, to wlewanie do kałamarza osobistych nerwic. Jej oddziaływanie na współczesne pisarstwo niemieckojęzyczne wydaje mi się znaczące, kiedy myślę o późniejszych autorach, chociażby o Wolfgangu Helbigu. Potwierdzenie wpływu można znaleźć na kartach literatury wyrażone literalnie. W Anatolinie, kolejnej powieści z cyklu: poszukiwanie utraconego, Hans-Ulrich Treichel w charakterystycznym dla siebie stylu składa jasny hołd autorowi Wycinki:
Na pytanie o literackie wzorce można zawsze wymienić Goethego. Kto wymieni nazwisko: "Goethe", nie popełni błędu. Trafność takiej odpowiedzi zalatuje ironią. Tej ironii nie zaciera drugie wymienione przez nas ewentualnie nazwisko, a mianowicie: "Schiller". Kto wymienia Goethego i Schillera, ten daje wyraźnie do zrozumienia, że nie chce odpowiedzieć na pytanie o swoich mistrzów. Co jest zachowaniem bardzo nieuprzejmym. A więc posługując się Goethem i Schillerem, można zachować się nieuprzejmie.
Postąpilibyśmy uprzejmie, wymieniając autora żyjącego albo przynajmniej reprezentującego literaturę powojenną. Pierwszy przychodzi mi na myśl Thomas Bernhard. Który z pisarzy mojego albo młodszego pokolenia nie uważa czy też nie uważał Barharda za swego mistrza? Nazwisko Bernharda nasuwa się samo, tak że nie potrzeba go nawet wymieniać. Ten, kto nie ma ochoty powoływać się na Bernharda, chociaż uważa go za swego mistrza, lepiej uczyni, wymieniając jego nazwisko, niż je przemilczając. Kto odpowie: Bernhard, da tym samym dowód, ze bez żadnych oporów przyznaje się do swego mistrza. Kto zaś nazwiska Bernharda nie wymieni, dowiedzie, że ma z powoływaniem się na niego jakieś opory. (H.-U. Treichel, Anatolin, przeł. E. Bielicka, Warszawa 2009, s. 43-44)
Bernhard był też "nauczycielem w dziedzinie prozy" dla Hermanna Burgera, jak przypomina Jacek St. Buras w posłowiu do jednej z wielu swoich znakomitych translacji (H. Burger, Diabelli i inne pisma do dyrekcji, przeł. J. St. Buras, Gdańsk 2006). Wpływ mógł także wykraczać poza literaturę, co przyprawia o dreszcze:
Dwa tygodnie przed śmiercią Burgera zmarł w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach austriacki dramatopisarz i prozaik Thomas Bernhard. Mówiło się nawet o samobójstwie. Niewykluczone, że śmierć Bernharda (...) miała wpływ na dramatyczną decyzję autora Schilten.
Samobójstwa niemłodych już pisarzy, balansujących między życiem a literaturą, co zawsze tworzy szczelinę dla szaleństwa. Bardzo spóźniony romantyzm. Dopiero późną nocą nadchodzi moment prawdy, aktor wypada z roli. Las, wysokopienny las, wycinka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz