czwartek, 19 stycznia 2012

[notatki]

Tomasz Mann w autobiograficznym eseju ujawnia refleksję, która towarzyszyła genezie powieści Józef i jego bracia:

Rekonanse podejmowane przez naukę czy to w mrok prehistorii, czy też w noc nieświadomości - oba te kierunki w pewnym punkcie stykają się i schodzą - znacznie rozszerzyły zakres wiedzy antropologicznej, pozwalając jej sięgnąć wstecz, w otchłanie czasu albo - co właściwie wychodzi na jedno - w głąb, w otchłanie duszy; zainteresowanie dla tego, co w dziejach ludzkości jest najwcześniejsze i najstarsze, dla pierwiastków preracjonalnych, mitycznych, należących do historii religii, ożywia nas wszystkich. Takie poważne zamiłowania epoki zgodne są z upodobaniami człowieka dojrzałego, który przestaje się interesować tym, co indywidualne i odrębne, a zaczyna sie zwracać ku temu, co typowe, a więc mityczne. Rzecz prosta, na naszym szczeblu odkrycie mitu nie może oznaczać - o ile nie chcemy oszukiwać samych siebie - duchowego powrotu do niego niby do ojczyzny i nie każdy godzi się na ultraromantyczną negację rozwoju umysłowego, na wyklinanie intelektu, jakie widzimy na początku dziennym współczesnej filozofii. Ironia, niekoniecznie bezbożna, stanowiąca połączenie sympatii i rozumu - oto chwyt artystyczny, a zarazem postawa wewnętrzna, narzucająca się w najnaturalniejszy chyba sposób przy rozwiązywaniu zadania, które miałem przed oczami. (T. Mann, Szkic autobiograficzny. 1930, tłum. W. Jedlicka, [w:] Tegoż, Eseje, wybór D. Żmij-Zielińska, Warszawa 1998, s. 45) 

Pisane po Carlu Gustawie Jungu... Ale czy nie tłumaczy Balladyny Słowackiego? Nie wszystko da się dokładnie dopasować, lecz w tym, co pisze Mann, dostrzegam analogię z myśleniem Krasińskiego o dramacie dziejącym się w nadgoplańskim kraju, o takim właśnie współistnieniu ironii i mitu. To nie tyle kwestia rozsądku, który trzyma się tego, co możliwe, lecz artystycznego talentu, który niczego nie traci z oczu. Tak, słowa Manna to pod pewnym kątem obrona Balladyny.


*          *          *

Dom nie jest przedmiotem, "maszyną do mieszkania", jest on wszechświatem, który człowiek sobie buduje naśladując wzorcowe dzieło bogów - kosmogonię. Budowanie i zasiedlanie każdej siedziby zawsze poniekąd równoznaczne jest z początkiem, z nowym życiem, wszelki zaś początek odtwarza ów pierwotny początek, kiedy ponad światem po raz pierwszy rozbłysło światło. (M. Eliade, Okultyzm, czary, mody kulturalne. Eseje, przeł. I. Kania, Kraków 1992)

Zaś centrum domu jest kuchnia - miejsce magicznej kreacji, która przynosi życie. Wielka kucharka - wielka szafarka dóbr - wielka matka. Matriarchat kuchenny kontra patriarchat urzędów - przeciwstawienie, które traci na znaczeniu, choć ciagle obecne. Konsumpcyjny system zadba o to, żeby każdy - niezależnie od płci, lecz ścisle zależnie od posiadanych pieniędzy - poczuł się demiurgiem w swoim domu.


*          *          *

Każdą słabość, która pojawia się w przebraniu przemocy, wita się i poważa jako siłę. (Imre Kertesz)

Rozumiem to tak: przemoc jest jedynym narzędziem słabych, by stać silnymi w oczach innych. Zgoda na przemoc to zawsze kapitulacja przed rozsądkiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz