Bo to jest wieszcza najjaśniejsza chwała,
Że w posąg mieni nawet pożegnanie.
Ta kartka wieki tu będzie płakała
I łez jej stanie.
Kiedy w daleką odjeżdżasz krainę,
Ja kończę moje na ziemi wygnanie,
Ale samotny — ale łzami płynę —
I to pisanie...
(Juliusz Słowacki)
Cisza
Słyszysz, kochana, oto wznoszę dłonie -
słyszysz: ten ruch...
Wokół samotnych w każdej świata stronie
rzeczy zamieniają się w słuch.
Oto, kochana, przymykam powieki,
słyszysz ich szelest - ku tobie znak,
słyszysz, podnoszę je ruchem tak lekkim...
...Ale czemu ciebie tu brak.
Odbicie najmniejszego poruszenia
w jedwabnej ciszy staje się widome;
ślad niezniszczalny odciska wzruszenie
w zasłonie oddalenia nieruchomej.
Na mym oddechu unoszą się w krąg
gwiazdy na niebie.
Ku wargom moim płyną wonie łąk,
i poznaję przeguby rąk
dalekich aniołów.
Tylko tej, o której myślę: Ciebie
nie widzę.
(Rainer Maria Rilke, tłumaczenie Janina Brzostowska)
Poszukiwanie absolutnej ciszy spełzły na niczym. Kiedy John Cage zamknął się w profesjonalnej kabinie dżwiękoszczelnej, by usłyszeć ciszę, poniósł porażkę: docierał do niego dźwięk - szum krwi w żyłach. Absolutna cisza nie jest możliwa. To, co nam pozostaje - to wyciszenie.
A cisza w poezji? Czy ciszę da się zapisać? Bezdźwięk w literaturze to biała karta, signum nicości, nieobecność sensu (czy całkowita?). Jest to rozwiązanie koncepcyjne i radykalne. Kiedy chce się tak dużo przekazać poza słowami, które po artykulacji od razu pobrzmiewają banałem, trzeba milczeć, lecz cisza nie zawsze ma sens. Czasem komunikuje tylko samą siebie.
A może idealnym stanem jest własnie ten pośredni, pomiędzy obecnością i mówieniem a nieobecnością i ciszą? Kiedy nie ma już mnie przy Tobie, ale moja nieobecność nie milczy, lecz przemawia cichymi słowami na porzuconej karcie? Przemówić na granicy dźwięku, bez szumu, z oddalenia?
Bo oddalenie jest początkiem wykroczenia poza banalną mowę. Jest początkiem twórczości i sensu.
Nie należy rozmieć tego
sentymentalnie. To banał, że tęsknota nas przybliża. Dzieje się tak tylko w
przypadku osób naprawdę bliskich, i tak naprawdę nie przybliża, lecz sublimuje
coś, co istnieje (ile opowieść lub wiersz o tym mówi). Od całej reszty fizyczne oddalenie
psychicznie nas oddala. I dobrze, co za ulga. Lecz nie o to mi chodzi.
I nie o dystans, który pozwala
zobaczyć w innej perspektywie swoją codzienność, tak rozdrobnioną na umykające,
przepływające elementy, kiedy jesteśmy u siebie. W miejscu oddalenia możemy zabawić
się w wielkich syntetyków, ująć siebie i swój czas w opowieść, która
zatomizowanej bieżączce nada sens, po którym z kolei spodziewamy się – z
nadzieją – pewnej wielkości. To pułapki autobiografizmu i jego paktów. Zostawmy
to.
Najbliżej jest do podróży, która
jest początkiem. Lecz podróży – to też nic nowego – rozumianej szerzej.
Oddalenie, wydalenie, wyjście jest początkiem, od początku naszego życia. Wielka
podróż życia – figura jego całości. Coś nas wypycha na świat (nieuświadomiona,
instynktowna wola życia czy skurcze ciała; na jedno wychodzi), a później coraz
bardziej wypychamy się sami. Oddalając się, rodzimy się na nowo. Nie wiem,
gdzie jest to centrum, które opuszczamy, i czy naprawdę jest prenatalne, nie obchodzi
mnie to. Bawiąc się w jego lokalizowanie, możemy mówić też o celu, wtedy w grę
wchodzi eschatologia. I to też mnie nie interesuje. Liczy się ruch, wieczny
ruch, wieczny i teraźniejszy początek aż do końca. Mit wiecznego powrotu,
wiecznego początku, wiecznego oddalania się (oddalenia). Jedno i to samo. Nawet
ów koniec, będąc oddaleniem, jest też początkiem. O tym mówią religie i
materialiści, lecz ja nie potrzebuję takich konkretów, haseł o nowym życiu.
Ruch, oddalanie się, oddalenie
jako początek. Dlatego zaczynam pisać właśnie w tym momencie, bo się oddalam. I
piszę, by się oddalić jeszcze bardziej. Niby nie odchodzę zbyt daleko, ale
chciałbym tym razem trochę dalej. Zaraz wracam, ale chciałbym, by powrót był
kolejnym oddaleniem. Stąd słowa, które same w sobie nie są konieczne, lecz ja
czuję konieczność, by znalazły się poza mną. Ja zyskam nieco jako podmiot,
zagrożony jednak przez ich oddzielną obecność, przez wstręt, który wywołują (są
wtedy moim abject, jak chce Julia Kristeva),
lecz i one zaczną żyć własnym życiem. Stanie się coś, co będzie początkiem i
jednocześnie jego uzasadnieniem.
Czym zawsze usprawiedliwiam swą
śmiałość.