sobota, 7 grudnia 2013

Ostatni punkowcy odchodzą

Jeśli w tytule prozy artystycznej pojawia się słowo „koniec”, możemy spodziewać się atmosfery schyłku i nostalgii. I tu Rudiš nie zaskakuje, niestety. Niestety, bo dominującym żywiołem jest sentymentalna tęsknota do czasów minionych, która – często, zbyt często – przybiera pretensjonalne formy. Na dodatek połączona z ckliwe poprowadzoną fabułą miłosną, rozgrywaną w klasycznym trójkącie: mężczyzna i dwie kobiety (zagubiony Ole, zakochana w nim neurotyczna Lena i Nancy, jego mityczna, niezrealizowana miłość od pierwszego wejrzenia). Pod tym względem to Harlequin w punkrockowym wydaniu.

Oto kolejna męska powieść o kryzysie wieku średniego, oto kolejne pokolenie czterdziestolatków, którzy dwadzieścia lat wcześniej przeszli przez generacyjne doświadczenie partycypacji w kontrkulturze, narcystycznie zajmuje się rozliczaniem samych siebie z utraconego buntu. Tak, jakby bunt zamykał się w szczeniackim piciu, bzykaniu się, narkotyzowaniu i obrażeniu na cały, cholerny świat. Jakby fundamentalna niezgoda nie była sprawą znacznie poważniejszą, uzależnioną od okoliczności i kontekstu, wymagającą prawdziwego i poważnego wysiłku intelektualnego. Bunt punkowych dziewcząt i młodzieńców z „Końca punku w Helsinkach” przypomina mówienie brzydkich słów przez uczniaków w Gombrowiczowskim „Ferdydurke”. Nie należy może tego ignorować (w rozumieniu: odbierać prawa do zaistnienia i znaczenia), ale nie warto też przeceniać. To, co się młodym ludziom zdaje antysystemowe, jest elementem jak najbardziej potwierdzającym sens istnienia systemu, te pseudobuntownicze zachowania są przez ten system projektowane i założone.

Dziwne, że Rudiš nie wyposażył bohaterów w cienie refleksji w tym duchu. Zamiast krytycznego myślenia i bolesnych procesów przewartościowania, które mogło pokazać jakieś twórcze wyjście, mamy nostalgię. No i pesymizm, wynikający z determinizmu wieku młodzieńczego - oto córka głównego bohatera, Olego, zupełnie za jego plecami też się buntuje, lecz wybiera drogę terroru. Zaskoczenie ojca postępkiem córki potęguje przeświadczenie o płytkości jego buntu, mającym charakter pozoranctwa lub chłopięcego lęku przed dojrzałością. Nawet wieść o czynach dziewczyny nie wzbudza u niego głębszego zastanowienia, lecz jedynie histeryczną reakcję w postaci ucieczki od odpowiedzialności. Wygląda to tak, jakby postaci nie dorosły do swojego zbuntowania. Jeśli takie było założenie autorskie tego zbiorowego portretu, to jest on, mam odczucie, dla obecnego pokolenia 40-latków krzywdzący, a z pewnością - niepełny.

Największym złudzeniem Olego, głównego bohatera powieści, jest to, że bunt z czasów nastoletnich wydaje mu się prawdziwy, i że w jego przekonaniu dojrzała mizantropia, pogarda, obrażenie się na świat i ludzi, jest w jakimś stopniu tego buntu kontynuacją. Różnica jest jednak taka, że kiedyś rządził nim imperatyw twórczości, dziś zaś go toczy robak tchórzliwego eskapizmu, topiony w sentymentalnym wzruszeniu migawkową sceną z przeszłości, kiedy doświadczył czegoś w rodzaju epifanii miłości od pierwszego wejrzenia. To słabość, która nie rodzi tragizmu, nawet nie wzbudza litości, lecz znużenie.

Proza Rudiša może się podobać i podoba czytelnikom w konkretnym wieku, około czterdziestki. Dlatego, że żeruje na sentymencie za prawdziwym Jarocinem, za przełomem lat 80-tych i 90-tych, kiedy byliśmy młodzi i słuchaliśmy Dezertera, Siekiery i Tiltu. Zresztą, expressis verbis pisarz oddaje hołd polskiej muzyce. Mam z tym pewien problem, bo mimo że w wieku 16 lat uczestniczyłem w festiwalu w Jarocinie na początku lat 90-tych, kiedy jeszcze w jakiejś części ten spęd kontynuował tradycje z lat 80-tych (po latach przerwy zamienił się w sentymentalne spotkanie emerytów po latach), to ten nostalgiczny przekaz nie trafia do mnie, chyba dlatego, że punk interesował mnie mało. To, czego wtedy słuchałem, słucham dotąd, a była to muzyka pozbawiona ideologicznych pretensji do rzeczywistości. Zawsze była synonimem rock’n’rollowej zabawy, nie nakładającej na siebie zobowiązań zmiany świata. Ideologicznego paliwa szukałem zawsze poza muzyką.
Metal, bo o tym gatunku mowa, miał swoją reprezentację na festiwalu w Jarocinie, ale nie było to jedyne i najważniejsze święto tego rodzaju dźwięków. W latach 80-tych, dzięki pracy kontrowersyjnego, ale zasłużonego, już nieżyjącego Tomasza Dziubińskiego była cykliczna Metalmania z wiodącymi zespołami tamtych czasów, były koncerty największych: Iron Maiden i Metallicy. Do dzisiaj jeżdżę na koncerty, słucham nowych płyt starych zespołów i debiutanckich płyt nowych ekip. Scena żyje swoim życiem, ja wraz z nią, dla mnie to continuum i nie potrafię się smucić razem z bohaterami Rudiša. Nie tak przeżywam swoją młodość i muzykę.

Niezależnie od tego, książka ma dla mnie pewną wartość. Związana jest ona z tym, co biegnie obok egzystencjalnych rozterek głównego bohatera (w stylu „patrząc się na falujące cycki Leny pod bluzką, zastanawiał się czy spał z nią czy nie”). Otóż, w pobocznych wątkach mamy obraz przenikania się trzech kultur i narodów, w części już nie istniejących (południe NRD, Praga i czeskie tereny blisko NRD oraz najmniej obecna, nie reprezentowana przez żadnego bohatera, Polska). Jak układała się relacja między przeciętnymi Enerdowcami i Czechami i jak na to nakładała się historia i geografia – to jest fascynujący i wartościowy wątek. Jakie znaczenie dla tych kontaktów i powiązań miał przełom 1989 i 1990 roku? Tutaj proza czeskiego pisarza zachwyca mnie spostrzegawczością, oszczędnością i treściwością. Oddzielną wartość ma dziennik Nancy, umiejętnie odtwarzający język zbuntowanej nastolatki, która obok pisania pensjonarskich głupot i frazesów o punku dotyka – niby nieświadomie, ale to przecież kwestia kreacji, za którą odpowiada podmiot czynności twórczych – dotyka spraw istotnych dla młodej kobiety w patriarchalnym społeczeństwa, dla miejsca i czasu, w którym przyszło jej żyć i dojrzewać. Do tych kwestii, do ich znaczenia i ujęcia będę wracał przy okazji kolejnych tekstów.

Nie czytałem tej książki z podnieceniem, fascynacją, czasami zaś czułem się znużony. Może to kwestia recydywy, może dlatego, że nie lubię zastawiania pułapek, nęcących łatwym wzruszeniem i rozczuleniem nad przemijającym czasem, a może tylko mojego gustu literackiego i preferencji czy oczekiwań czytelniczych z nim związanych. A de gustibus non disputandum est.  


Jaroslav Rudiš, Koniec punku w Helsinkach, przeł. Katarzyna Dudzic, Wrocław 2013.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz